Ultimate X-Men, tom 2 - Mark Millar, Chuck Austen, Chris Bachalo, Esad Ribic, Adam Kubert, Kaare Andrews

ULTIMATE PROTEUS SAGA

 

Chociaż zawarta w pierwszym tomie „Ultimate X-Men” opowieść „The Tommorow People” znalazła się na liście stu najlepszych komiksów według magazynu „Wizard”, to właśnie tom drugi, a dokładniej fabuła „World Tour”, jest dziełem o wiele lepszym. Tu bowiem Millar wspina się na wyżyny swoich umiejętności (przynajmniej jeśli chodzi o komiksy środka), serwując nam kawał świetnej, wciągającej rozrywki. I doskonale wykorzystującej znane wszystkim schematy.

 

Poprzedni tom składał się z dwóch sześcioczęściowych opowieści. W kład tego wchodzi kilka krótkich fabuł. Na początek do akcji po raz pierwszy wkracza Gambit. Potem Xavier zaczyna snuć swoją opowieść wyjaśniającą, co właściwie stało się w momencie „śmierci” Magneto. Właściwa część tomu zaczyna się potem, kiedy to X-Men przybywają na wyspę Muir u wybrzeży Szkocji, żeby pomóc Moirze, żonie Charlesa, w powstrzymaniu ich syna Davida. David to mutant, być może najpotężniejszy na świecie, ale żeby żyć, musi przenosić się z ciała do ciała, uśmiercając kolejnych nosicieli. Wydaje się, że Wolverine, który nieprzerwanie się regeneruje, może być kluczowy dla pokonania wroga, ale co zrobią X-Men, kiedy okaże się, że nawet on nie ma najmniejszych szans?

Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się tajemniczy Hellfire Club. Do tego do X-Men dołącza nowa członkini. Ale prawdziwa tragedia wisi już w powietrzu i nic może jej nie powstrzymać…

 

Drugi tom „Ultimate X-Men" to ciąg dalszy odtwarzania wszystkim znanych motywów. Tym razem Millar wziął na warsztat dwie jakże klasyczne opowieści o Mutantach: „Proteus Saga” z „Uncanny X-men” #125-129 oraz najsłynniejszą i najczęściej powielaną, czyli „Dark Phoenix Saga”, uważaną także, za najlepszy komiks o Ludziach Jutra. Zmierzenie się z taką legendą nie każdemu mogło się udać, ale Millar zrobił nie tylko lepszą, niż oryginał wersję sagi o Proteusie, ale i jedną z najlepszych nowych wersji historii Mrocznej Phoenix.

 


W obu przypadkach mamy do czynienia z bardzo dynamicznymi, niestroniącymi od brutalności historiami akcji, gdzie superhero łączy się z satyrą na współczesność, a Millar bawi się elementami mitologii serii, znanymi wątkami i postaciami, przedstawiając to wszystko na swój własny sposób. Dorzuca dynamiki, zastanawia się nad nieco wyższymi sprawami, oferuje też widowiskową akcję, popisy wyobraźni i odrobinę odkrywania czegoś nowego i świeżego w skostniałym schemacie.

 

Do tego dochodzi udana szata graficzna. Najlepiej wypadają prace Kuberta, najsłabiej Bachalo, który tu czasem zbyt mocno idzie w uproszczenia i cartoonowość. Ale jako całość pod względem ilustracji tom jest klimatyczny i przyjemny dla oka. Do tego dostajemy świetne wydanie i… Czego chcieć więcej? „Ultimate X-Men” w wykonaniu Millara to kawał bardzo dobrego, momentami rewelacyjnego komiksu, który warto poznać. Po latach w końcu możemy cieszyć się po polsku dalszymi numerami tej serii (jej wydawanie przerwano po publikacji dwudziestego zeszytu, pomijając po drodze trzy otwierające ten tom). I jedynie zostaje mieć nadzieję, że Egmont wznowi także „Ultimates”, a może też i pokusi w końcu o „Ultimate Fantastic Four”. Byłoby wyśmienicie. A póki co możemy cieszyć się zarówno „Ultimate X-Man”, jak i „Ultimate Spider-Manem”, bo jest czym.

Komentarze