Gdyby „Neon Genesis Evangelion” zamiast być
opowieścią filozoficzną, został erotykiem, nazywałby się „Darling in the Franxx”.
Nic dodać, nic ująć. Kto więc ma ochotę na niezobowiązującą akcję z pretekstową
fabułą, która ma służyć jedynie ukazaniu kolejnych scen nagości, będzie
zadowolony. a cała reszta? Cóż, chyba nikt nie spodziewał się, że to będzie
opowieść dla nich, prawda?
Hiro jest coraz bliżej zostania pełnoprawnym
pasożytem. Wszystko dzięki temu, ze on i Zero Two zdołali pilotować Franxxa.
Dowódca Ichigo jest jednak pełen wątpliwości. A jakby tego było mało, na
bohaterów czeka pierwsza prawdziwa walka…
„Darling in the Franxx” to seria, która nawet nie
próbuje udawać, że wszystko, co ma, nie skopiowała z „Neon Genesis Evangelion”.
Z tym, że tutaj twórcy wzięli z „NGE” jedynie to, co najbardziej powierzchowne,
czyli mecha, ich wygląd, niektóre sprawy techniczne czy elementy kreacji
postaci. Nie było zresztą sensu się męczyć i tworzyć coś oryginalnego, skoro
miał to być jedynie pretekst, służący wrzucaniu jak największej ilości scen
erotycznych.
W „Darling in the Franxx” seksu jako takiego nie
znajdziecie, ale nie przeszkodziło to autorom zrobić rzeczy stricte erotycznej.
Bohaterki, kiedy nie są nagie, ubrane są w tak obcisłe stroje, jakby nagie
były, a przy okazji przybierają wyzywające pozy, kierując swoje biusty i
pośladki w kierunku wzroku (twarzy?) czytającego. A kiedy są nagie, ich
imponujące do przesady atrybuty fizyczne podskakują, sterczą, przecząc prawom
fizyki, ociekają wodą etc.
I są jeszcze sceny, które nagości nie zawierają,
ale i tak jasno kojarzą się z seksem. Mowa oczywiście o momentach łączenia się
z wielkimi robotami, kiedy to bohaterka jęczy, pręży się, wygina i wydaje z
siebie odgłosy czy teksty niczym z filmów XXX. Miny, zaczerwienione twarze i
tym podobne, znane każdemu zabiegi, też kojarzą się tylko z jednym.
A czy tylko jednym „Darling in the Franxx”, nomen
omen, stoi? Właściwie tak, ale mamy tu akcję, trochę tajemnic, walki, mecha,
sceny nienajgorszego klimatu. Wiadomo jednak, że to tylko otoczka służąca
erotyce. Kicz? Z pewnością. Tandeta? Oczywiście. Ale czy to źle? Na pewno nie
dla miłośników tego typu historii, którzy właśnie tego oczekują. Tym bardziej, że
rzecz jest przyjemnie dla oka zilustrowana i ładnie wydana.
Przeciwników nie przekona. Fanów jednak zadowoli.
To rzecz dla młodzieży płci męskiej, która marzy o akcji, pięknych dziewczynach
i dużej ilości łagodnej mimo wszystko erotyki. I to właśnie dostaje, podane na
całkiem niezłym poziomie.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz