Darling in the Franxx #2 – Kentaro Yabuki, CODE:003

GDYBY EVANGELION BYŁ EROTYKIEM

 

Gdyby „Neon Genesis Evangelion” zamiast być opowieścią filozoficzną, został erotykiem, nazywałby się „Darling in the Franxx”. Nic dodać, nic ująć. Kto więc ma ochotę na niezobowiązującą akcję z pretekstową fabułą, która ma służyć jedynie ukazaniu kolejnych scen nagości, będzie zadowolony. a cała reszta? Cóż, chyba nikt nie spodziewał się, że to będzie opowieść dla nich, prawda?

 

Hiro jest coraz bliżej zostania pełnoprawnym pasożytem. Wszystko dzięki temu, ze on i Zero Two zdołali pilotować Franxxa. Dowódca Ichigo jest jednak pełen wątpliwości. A jakby tego było mało, na bohaterów czeka pierwsza prawdziwa walka…

 

„Darling in the Franxx” to seria, która nawet nie próbuje udawać, że wszystko, co ma, nie skopiowała z „Neon Genesis Evangelion”. Z tym, że tutaj twórcy wzięli z „NGE” jedynie to, co najbardziej powierzchowne, czyli mecha, ich wygląd, niektóre sprawy techniczne czy elementy kreacji postaci. Nie było zresztą sensu się męczyć i tworzyć coś oryginalnego, skoro miał to być jedynie pretekst, służący wrzucaniu jak największej ilości scen erotycznych.

 

W „Darling in the Franxx” seksu jako takiego nie znajdziecie, ale nie przeszkodziło to autorom zrobić rzeczy stricte erotycznej. Bohaterki, kiedy nie są nagie, ubrane są w tak obcisłe stroje, jakby nagie były, a przy okazji przybierają wyzywające pozy, kierując swoje biusty i pośladki w kierunku wzroku (twarzy?) czytającego. A kiedy są nagie, ich imponujące do przesady atrybuty fizyczne podskakują, sterczą, przecząc prawom fizyki, ociekają wodą etc.

 


I są jeszcze sceny, które nagości nie zawierają, ale i tak jasno kojarzą się z seksem. Mowa oczywiście o momentach łączenia się z wielkimi robotami, kiedy to bohaterka jęczy, pręży się, wygina i wydaje z siebie odgłosy czy teksty niczym z filmów XXX. Miny, zaczerwienione twarze i tym podobne, znane każdemu zabiegi, też kojarzą się tylko z jednym.

 

A czy tylko jednym „Darling in the Franxx”, nomen omen, stoi? Właściwie tak, ale mamy tu akcję, trochę tajemnic, walki, mecha, sceny nienajgorszego klimatu. Wiadomo jednak, że to tylko otoczka służąca erotyce. Kicz? Z pewnością. Tandeta? Oczywiście. Ale czy to źle? Na pewno nie dla miłośników tego typu historii, którzy właśnie tego oczekują. Tym bardziej, że rzecz jest przyjemnie dla oka zilustrowana i ładnie wydana.

 

Przeciwników nie przekona. Fanów jednak zadowoli. To rzecz dla młodzieży płci męskiej, która marzy o akcji, pięknych dziewczynach i dużej ilości łagodnej mimo wszystko erotyki. I to właśnie dostaje, podane na całkiem niezłym poziomie.

 

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.






Komentarze