Garfield: Tłusty koci trójpak #10 - Jim Davis

ŚMIESZY I WYTYKA

 

Z wielu wznowień komiksów przez Egmont cieszę się, często jak dziecko. Ale „Garfield” to zdecydowanie jedna z tych serii, z których cieszę się najbardziej. Uwielbiałem go jako dziecko, uwielbiałem jako nastolatek, gdy kupowałem tanie, całkiem grube, czarnobiałe tomiki z jego przygodami…. I jeszcze bardziej uwielbiam teraz, gdy dostrzegam pełnie jego satyry, wielkość i niesamowite poczucie humoru, które w komiksach nawet tych prasowych niemal nie ma sobie równych.

 

Ten kot jest leniwy. Ten kot jest głodomorem. Ten kot nie cierpi listonoszy (chyba, że drapać ich po łydkach) i rodzynek. Zabija pająki, z myszami żyje w zgodzie, bo inaczej musiałby się męczyć, ale chętnie podejmie nieco wysiłku by kopnąć psa Oddiego. Wpada w depresję, nałogowo pije kawę, męczy z dietami i swoim wiecznie szukającym kobiety człowiekiem, Jonem… I stara się jakoś żyć!

 

Sztuką może być wszystko. Ze wszystkiego można zrobić sztukę. Garfield uczynił nią lenistwo. I sztuką jest też każdy kolejny tom jego przygód. Przygód zabawnych, szalonych, opowiadanych nam dzień po dniu, tydzień po tygodniu, rok po roku, z zachowaniem czasu akcji zgodnie z autentycznym kalendarzem. Bo w końcu przygody rudego, tłustego kota ukazywały się w prasie codziennie (co każe nam zachwycić się pomysłowością i kunsztem ich autora, bo od początku trzymają ten sam rewelacyjny poziomie).

 


Ale poza zabawą jest w tym satyra. I jest też wielka prawda, której nie sposób nie dostrzec. Można udawać, że się jej nie widzi i bawić doskonale, bo bywa niewygodna, wytyka nam wiele, piętnuje różne nasze cechy, pokazuje to, co niewygodne, ale gdy zechcemy to dostrzec i przyjąć do świadomości, zabawa staje się jeszcze lepsza, głębsza, poruszająca i… wcale nie mniej zabawna. Bo czytając „Garfielda” trudno jest nie wybuchać śmiechem, nie dzielić się co ciekawszymi tekstami z bliskimi i znajomymi i nie wracać potem do tych historii.

 

A przecież mamy tu jeszcze wyśmienite ilustracje. Ta prostota, ten cartoonowy look – to wszystko tylko pozornie wydaje się takie łatwe i nonszalanckie. Świetny kolor,. Dobry przekład i znakomite wydanie dopełniają całości. A po wszystkim zostaje uczucie niedosytu i żal, że „Garfield” nie ukazuje się w jeszcze grubszych tomach. Ale nie ważne, jak opasłe byłyby tomiszcza jego przygód, nie tylko nie dorównają grubością jemu samemu, ale i wraz byłoby nam ich mało. I to najlepsza ocena, jaką mogę wystawić tej serii.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.



Komentarze