Po świetnych wrażeniach, jakie zafundowały nam
poprzednie tomiki, stanowiące jednocześnie podstawę jakże popularnego filmu
kinowego „Mugen Train”, ten tom „Miecza zabójcy demonów” oferuje nam równie
dobrą, jeśli nie lepszą nawet opowieść. Opowieść pełną akcja, świetnego klimatu
i czegoś, czego w serii jeszcze nie było. A dokładniej odrobiny łagodnego
erotyzmu, dobrze współgrającego z całością.
Trwa kolejny etap w życiu i działaniu Tanjirou i
reszty ekipy! Tym razem pod władzą Filaru Dźwięku. Celem ich najnowszej misji
staje się tym razem dzielnica uciech. Miejsce to infiltrowały żony ich dowódcy,
ale niestety kontakt z nimi został stracony. Jak jednak nasi bohaterowie – na
dodatek w przebraniach – poradzą sobie z tą misją? Jak odnaleźć demona w takim miejscu?
I jak powstrzymać to, co się dzieje?
Od samego początku „Miecz zabójcy demonów” to
zadziwiająco spokojna i niesie piesznie snuta opowieść. A co za tym idzie, od
początku także była opowieścią bardzo delikatną, łagodną i nastrojową. Mogło
się to zatem kłócić z faktem, że mamy tu do czynienia z shounenowym bitewniakiem,
który wymaga dynamiki i szybkości (tym bardziej, że nawet walki, które snute są
w szybki sposób, nadal pozostają przyjemnie leniwe) i horrorem, który wręcz
powinien być mocny i brutalny. Mogło, ale nie kłóci się, a wręcz stanowi wielki
plus całości. Bo seria zyskiwała dzięki temu swój niesamowity charakter, wyróżniający
ją na tle podobnych tytułów.
Do czego zmierzam? A do tego, że chociaż to
shounen, a shounen to przecież manga skierowana do nastoletnich chłopców. Co za
tym idzie, powinien zwierać tematy oczekiwane przez grupę docelowa. A, jak
wiadomo, nastoletni przedstawiciele płci brzydkiej, z burzą hormonów w głowie
mają dużo przede wszystkim jednego. Dlatego tak wiele w shounenach mniej lub
bardziej łagodnej erotyki. I pewnie dlatego też ta dołączyła do „Kimetsu no
Yaiba”. Ale nawet ona jest bardzo łagodna. Bo postać w bieliźnie nie jest
przecież niczym szczególnie wyzywającym, a nawet gdy przybiera takie pozy, w
tej serii jest to łagodne i na pewno nie nachalne.
Poza tym cała reszta jest taka, jak zawsze.
Znakomity klimat, dobra akcja, ciekawe postacie, humor, lekkość, świetne
wykonanie – także graficzne, bo w prostocie i lekkości tkwi siła szaty
graficznej – i naprawdę wyśmienite wyważenie wszystkiego składa się na świetną
opowieść dla każdego miłośnika fantastyki, shounenów i łagodnej, ale zapadającej
w pamięć grozy. Poza tym „Miecz zabójcy demonów”, choć wciąż nowy, to już taki
klasyk, że nikogo nie trzeba przekonywać, iż warto po niego sięgnąć.
Dziękuję wydawnictwu
Wanko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz