Ultimate Spider-Man #9 - Brian Michael Bendis, Mark Bagley, Stuart Immonen

NAJLEPSZA SAGA KLONÓW

 

Ten tom „Ultimate Spider-Mana” trafia na polski rynek w dość szczególnym momencie. W Ameryce bowiem właśnie w najlepsze trwa nowa „Saga Klonów” byłego świata Ultimate, dotycząca tym razem Milesa Moralesa, a na jesień zapowiadana jest opowieść o zastąpieniu Petera Parkera jego klonem, Benem. Ale chociaż wątek klonów jest w serii obecny od lat 70. XX wieku i był eksploatowany niezliczoną ilość razy, to właśnie to, co znajdziecie w tym tomie jest najlepszym, co powiedziano w temacie. Bendis bowiem zdołał nie tylko wycisnąć zarówno kwintesencję, jak i co najlepsze z „Sagi Klonów”, ale i jeszcze mocniej podkręcić wszystko tak, że opowieść wskoczyła na zupełnie nowe wyżyny, bijąc konkurencję i stając się jednocześnie najlepszym momentem „Ultimate Spider-Mana” w historii.

 

Oto największy kryzys genetyczny od czasów powstania Hulka! Dowód, że najbliższa wojna światowa, będzie wojną genetyczną! Witajcie w świecie pajęczych klonów.

Zaczyna się, oczywiście, bo jakżeby inaczej, od kłopotów. Kitty Pride jest zazdrosna o to, że Peter wciąż utrzymuje relacje ze swoją byłą, czyli Mary Jane. Gorzej robi się, gdy na spotkaniu Parkera i Watson dochodzi do ataku Skorpiona na Centrum Handlowe. Prawdziwy problem rodzi się jednak, kiedy okazuje się, że pod maską Skorpiona kryje się… Peter! Jak to możliwe? Oszołomiony Parker zabiera klona i udaje się po pomoc do Fantastycznej Czwórki, której musi wyjawić swoją tożsamość, a w tym czasie MJ zostaje uprowadzona przez nieznanego sprawcę. Jej poszukiwania doprowadzają Petera do dawnego domu, gdzie spotyka dziewczynę o identycznych, jak on mocach. Kiedy jednak pojawiają się kolejne pajęcze postacie, w tym potwornie oszpecony Peter i sześcioramienny Spider-Man, a także powraca Gwen i uważany za zmarłego ojciec Petera, a ciotka May dowiaduje się, kto jest Spider-Manem, zaczyna się prawdziwe szaleństwo, bo Fury wkracza do akcji wraz z armią Spider-Slayerów gotowy albo zabić Parkera albo pozbawić go mocy raz na zawsze…

 

Historia „Sagi Klonów” sięga daleko wstecz, bo aż do roku 1973, kiedy to ówczesny scenarzysta „Amazing Spider-Mana”, Gerry Conway, uśmiercił ukochaną głównego bohatera, Gwen Stacy. Rozsierdziło to fanów, którzy swoimi listami, groźbami i petycjami sprawili ostatecznie, że Marvel kazał autorowi przywrócić Gwen. Ten jednak zrobił to na swój sposób i tak oto w 1975 roku dostaliśmy opowieść znaną obecnie jako „Pierwsza Saga Klonów”. Temat wydawał się wówczas skończony, ale nie na długo. Klon Gwen powracał jeszcze nieraz aż w 1994 roku, zachęceni gigantycznym sukcesem eventu „Age of Apocalypse” szefowie Marvela dali zielone światło kolejnej opowieści, czyli „Drugiej Sadze Klonów”, która miała zakończyć się w 400 zeszycie „Amazing Spider-Mana”, ale stała się tak popularna, że postanowiono ciągnąć ją najdłużej jak się da. W efekcie publikowano ją przez ponad dwa lata, zamykając na blisko 175 zeszytach, niektórych zasadniczo pogrubionych.

 


To oczywiście nie koniec. Wkrótce potem kolejna „Saga Klonów” wydarzała się na łamach serii poświęconej Spider-Girl, a po niej w serii „Ultimate Spider-Man”. Potem były kolejne, jak „Spisek klonów” czy ostatnio w zeszytach o Milesie Moralesie, a temat także gościł w serialach o Pająku. Do tego powstało wiele serii i miniserii poświęconych klonom Petera, jako głównym bohaterom. Ale mimo tylu opowieści, nad którymi pracowały całe rzesze wielkich twórców, to właśnie Bendis z okazji setnego zeszytu „USM” zrobił najlepszą możliwą opowieść o klonach. A mówi Wam to człowiek, który wychował się na „Drugiej Sadze Klonów” i darzy ją wielkim sentymentem. Bendis pokazuje nam bowiem, jak to powinno się zrobić w latach 90. Ba!, nawet „Saga” z lat 70. nie miała takiej siły, jak ta opowieść! A przecież autor wcale nie chciał robić tej historii, kiedy brał się za Spidera w wersji Ultimate, zapowiadał to wprost mówiąc, by czytelnicy nie liczyli na symbionty z kosmosu i klonowanie, a jednak szybko złamał to postanowienie, najpierw serwując nam świetną wersję Carnage’a, a u na dodatek pokazał nie tylko, co najlepsze, ale też i jak odzyskać honor, który dla wielu utracony został w latach 90.

 

Jeśli chodzi o fabułę, Bendis skupia się tu na akcji, zaskoczeniach i zabawach. Puszcza co chwila oko do fanów, nie pozwala się nudzić, serwuje nam masę dynamicznych scen walki, a chociaż momentami cierpi na tym obyczajowa strona i ona nie została zaniedbana. Na dodatek skonstruował całość tak, że można ją czytać samodzielnie, chociaż przede wszystkim to wszelkie smaczki dla fanów sprawiają, ze tak wielka jest ta historia. Poszczególne sceny, nawiązania, zawał ciotki May, Sześcioręki Spider-Man… Brzmi głupio? Zabawa jednak jest przednia i na najlepszym dla tej serii poziomie.

 


Oczywiście w albumie nie brakuje też drugiej opowieści. Po rewelacjach „Sagi Klonów” i niekończących się zwrotach akcji, przeplatanych retardacjami, Bendis chyba postanowił odpocząć i zrobić coś spokojniejszego. I opowieść ta robi już mniejsze, ale nadal bardzo dobre wrażenie.

 

Daredevil zaczyna gromadzić ekipę, której zadaniem będzie zabić Kingpina. Ma już dość jego unikania sprawiedliwości i szczęśliwego życia na wolności. Wraz z Moon Knightem, Master of Kung-Fu, Iron Fistem i Spider-Manem, chce dokonać ostatecznego rozliczenia.

Prywatnie dla Petera to czas zmian. Ciotka May wraca po zawale do zdrowia, ale pozostaje wyjaśnienie kwestii Spider-Mana. Powrót do MJ staje się dla Parkera kolejnym kłopotem, kiedy w szkole pojawia się jego ex, z którą oficjalnie nie zerwał – Kitty Pride…

 


Tu właśnie wracają obyczajowe wątki i to one mają największy urok. Poza tym jest tu też sporo niezłej akcji i dobra zabawa, w towarzystwie całego mnóstwa herosów. Graficznie jest znakomicie – tak tu, jak i „Sadze Klonów”. Bagley, który wraz z tym tomem na dłużej żegna się z rysownię „Ultimate Spider-Mana”, przekazując pałeczkę nowym twórcom (choć na razie nie zanosi się na ciąg dalszy na polskim rynku - podobnie, jak dekady temu „Amazing Spider-Man" skończył się na wydawaniu "Clone Sagi", tak i teraz podobny los zdaje się dzielić z nim „Ultimate"), pokazał się z najlepszej strony, dając nam mroczne i nastrojowe ilustracje, podkreślone udanym kolorem.

 

W skrócie, rewelacyjny tom rewelacyjnej serii. Najlepsza odsłona „Ultimate Spider-Mana” i po prostu wyśmienity komiks superhero. Pokazujący na dodatek, że nie ma złych tematów, są tylko źle opowiedziane. Jeśli nie macie go na półce, zmieńcie to natychmiast. Emocje, wzruszenia i wyśmienita rozrywka z nutą prawdy i wyższych wartości gwarantowana.

Komentarze