Ten tom „Ultimate Spider-Mana” trafia na polski
rynek w dość szczególnym momencie. W Ameryce bowiem właśnie w najlepsze trwa
nowa „Saga Klonów” byłego świata Ultimate, dotycząca tym razem Milesa Moralesa, a na
jesień zapowiadana jest opowieść o zastąpieniu Petera Parkera jego klonem,
Benem. Ale chociaż wątek klonów jest w serii obecny od lat 70. XX wieku i był
eksploatowany niezliczoną ilość razy, to właśnie to, co znajdziecie w tym tomie
jest najlepszym, co powiedziano w temacie. Bendis bowiem zdołał nie tylko
wycisnąć zarówno kwintesencję, jak i co najlepsze z „Sagi Klonów”, ale i
jeszcze mocniej podkręcić wszystko tak, że opowieść wskoczyła na zupełnie nowe
wyżyny, bijąc konkurencję i stając się jednocześnie najlepszym momentem
„Ultimate Spider-Mana” w historii.
Oto największy kryzys genetyczny od czasów
powstania Hulka! Dowód, że najbliższa wojna światowa, będzie wojną genetyczną!
Witajcie w świecie pajęczych klonów.
Zaczyna się, oczywiście, bo jakżeby inaczej, od
kłopotów. Kitty Pride jest zazdrosna o to, że Peter wciąż utrzymuje relacje ze
swoją byłą, czyli Mary Jane. Gorzej robi się, gdy na spotkaniu Parkera i Watson
dochodzi do ataku Skorpiona na Centrum Handlowe. Prawdziwy problem rodzi się
jednak, kiedy okazuje się, że pod maską Skorpiona kryje się… Peter! Jak to
możliwe? Oszołomiony Parker zabiera klona i udaje się po pomoc do Fantastycznej
Czwórki, której musi wyjawić swoją tożsamość, a w tym czasie MJ zostaje
uprowadzona przez nieznanego sprawcę. Jej poszukiwania doprowadzają Petera do
dawnego domu, gdzie spotyka dziewczynę o identycznych, jak on mocach. Kiedy
jednak pojawiają się kolejne pajęcze postacie, w tym potwornie oszpecony Peter
i sześcioramienny Spider-Man, a także powraca Gwen i uważany za zmarłego ojciec
Petera, a ciotka May dowiaduje się, kto jest Spider-Manem, zaczyna się
prawdziwe szaleństwo, bo Fury wkracza do akcji wraz z armią Spider-Slayerów
gotowy albo zabić Parkera albo pozbawić go mocy raz na zawsze…
Historia „Sagi Klonów” sięga daleko wstecz, bo aż
do roku 1973, kiedy to ówczesny scenarzysta „Amazing Spider-Mana”, Gerry
Conway, uśmiercił ukochaną głównego bohatera, Gwen Stacy. Rozsierdziło to
fanów, którzy swoimi listami, groźbami i petycjami sprawili ostatecznie, że
Marvel kazał autorowi przywrócić Gwen. Ten jednak zrobił to na swój sposób i
tak oto w 1975 roku dostaliśmy opowieść znaną obecnie jako „Pierwsza Saga Klonów”. Temat wydawał się wówczas skończony, ale nie na długo. Klon Gwen
powracał jeszcze nieraz aż w 1994 roku, zachęceni gigantycznym sukcesem eventu
„Age of Apocalypse” szefowie Marvela dali zielone światło kolejnej opowieści,
czyli „Drugiej Sadze Klonów”, która miała zakończyć się w 400 zeszycie „Amazing
Spider-Mana”, ale stała się tak popularna, że postanowiono ciągnąć ją najdłużej
jak się da. W efekcie publikowano ją przez ponad dwa lata, zamykając na blisko
175 zeszytach, niektórych zasadniczo pogrubionych.
To oczywiście nie koniec. Wkrótce potem kolejna
„Saga Klonów” wydarzała się na łamach serii poświęconej Spider-Girl, a po niej
w serii „Ultimate Spider-Man”. Potem były kolejne, jak „Spisek klonów” czy
ostatnio w zeszytach o Milesie Moralesie, a temat także gościł w serialach o Pająku. Do tego
powstało wiele serii i miniserii poświęconych klonom Petera, jako głównym
bohaterom. Ale mimo tylu opowieści, nad którymi pracowały całe rzesze wielkich
twórców, to właśnie Bendis z okazji setnego zeszytu „USM” zrobił najlepszą
możliwą opowieść o klonach. A mówi Wam to człowiek, który wychował się na
„Drugiej Sadze Klonów” i darzy ją wielkim sentymentem. Bendis pokazuje nam
bowiem, jak to powinno się zrobić w latach 90. Ba!, nawet „Saga” z lat 70. nie
miała takiej siły, jak ta opowieść! A przecież autor wcale nie chciał robić tej
historii, kiedy brał się za Spidera w wersji Ultimate, zapowiadał to wprost
mówiąc, by czytelnicy nie liczyli na symbionty z kosmosu i klonowanie, a jednak
szybko złamał to postanowienie, najpierw serwując nam świetną wersję Carnage’a,
a u na dodatek pokazał nie tylko, co najlepsze, ale też i jak odzyskać honor,
który dla wielu utracony został w latach 90.
Jeśli chodzi o fabułę, Bendis skupia się tu na
akcji, zaskoczeniach i zabawach. Puszcza co chwila oko do fanów, nie pozwala
się nudzić, serwuje nam masę dynamicznych scen walki, a chociaż momentami
cierpi na tym obyczajowa strona i ona nie została zaniedbana. Na dodatek
skonstruował całość tak, że można ją czytać samodzielnie, chociaż przede
wszystkim to wszelkie smaczki dla fanów sprawiają, ze tak wielka jest ta
historia. Poszczególne sceny, nawiązania, zawał ciotki May, Sześcioręki Spider-Man…
Brzmi głupio? Zabawa jednak jest przednia i na najlepszym dla tej serii
poziomie.
Oczywiście w albumie nie brakuje też drugiej
opowieści. Po rewelacjach „Sagi Klonów” i niekończących się zwrotach akcji,
przeplatanych retardacjami, Bendis chyba postanowił odpocząć i zrobić coś
spokojniejszego. I opowieść ta robi już mniejsze, ale nadal bardzo dobre
wrażenie.
Daredevil zaczyna gromadzić ekipę, której zadaniem
będzie zabić Kingpina. Ma już dość jego unikania sprawiedliwości i szczęśliwego
życia na wolności. Wraz z Moon Knightem, Master of Kung-Fu, Iron Fistem i
Spider-Manem, chce dokonać ostatecznego rozliczenia.
Prywatnie dla Petera to czas zmian. Ciotka May
wraca po zawale do zdrowia, ale pozostaje wyjaśnienie kwestii Spider-Mana.
Powrót do MJ staje się dla Parkera kolejnym kłopotem, kiedy w szkole pojawia
się jego ex, z którą oficjalnie nie zerwał – Kitty Pride…
Tu właśnie wracają obyczajowe wątki i to one mają największy urok. Poza tym jest tu też sporo niezłej akcji i dobra zabawa, w towarzystwie całego mnóstwa herosów. Graficznie jest znakomicie – tak tu, jak i „Sadze Klonów”. Bagley, który wraz z tym tomem na dłużej żegna się z rysownię „Ultimate Spider-Mana”, przekazując pałeczkę nowym twórcom (choć na razie nie zanosi się na ciąg dalszy na polskim rynku - podobnie, jak dekady temu „Amazing Spider-Man" skończył się na wydawaniu "Clone Sagi", tak i teraz podobny los zdaje się dzielić z nim „Ultimate"), pokazał się z najlepszej strony, dając nam mroczne i nastrojowe ilustracje, podkreślone udanym kolorem.
W skrócie, rewelacyjny tom rewelacyjnej serii. Najlepsza odsłona „Ultimate Spider-Mana” i po prostu wyśmienity komiks superhero. Pokazujący na dodatek, że nie ma złych tematów, są tylko źle opowiedziane. Jeśli nie macie go na półce, zmieńcie to natychmiast. Emocje, wzruszenia i wyśmienita rozrywka z nutą prawdy i wyższych wartości gwarantowana.
Komentarze
Prześlij komentarz