Kiedy polska edycja dogania japońskie wydanie, siłą
rzeczy częstotliwość wydawania spada, bo trudno jest wyprzedzić oryginał,
prawda? Do tego punktu dotarł cykl „Vigilante: My Hero Academia Illegals”, ale
na szczęście w końcu w nasze ręce trafia najnowszy, jedenasty tomik serii. I
ten fakt cieszy, bo to naprawdę znakomita opowieść, za którą się tęskni i do
której chce się wracać.
Pop stała się zła! Tak, ta wszystkim dobrze znana
Popcia, śpiewająca bohaterka, przeszła na stronę wroga. a na dodatek teraz jest
w niewesołym stanie, po tym, jak została postrzelona. Crawler, Prowler czy jak
wolicie go zwać, chciałby dowiedzieć się wielu rzeczy, w tym momencie jednak
najważniejsze jest zapewnienie pomocy przyjaciółce! Ale co tu robi niejaki O’CLOCK
2? I co łączy go z Pop, którą wydaje się znać?
Jak wiecie, twórcy tak głównej serii „My Hero
Academia”, jak i tego spin-offu, nigdy nie ukrywali, że pełnymi garściami
czerpią z dokonań popkultury, z amerykańskim komiksem włącznie. Jednakże to
właśnie autorzy „Vigilante” najmocniej inspirują się zeszytówkami superhero, co
widać od samego początku. Mistrz naszych bohaterów niczym brutalna, millerowska
wersja Batmana? Poboczne postacie, jak kopie Cyclopsa i Wolverine’a z „X-Men”? To
elementy, które najmocniej rzucają się w oczy. A tym razem w oczy rzuca się z
miejsca okładka.
O co z nią chodzi? Przede wszystkim o to, że jest
inspirowana jedną z najczęściej kopiowanych okładek w dziejach komiksu, czyli
„Uncanny X-Men #136”. Owszem, trzeba oddać, że ta nawiązuje do wcześniejszych
tego typu prac (spójrzcie na zeszyty „The Mighty Thor #127” i „Superman’s
Girlfriend: Lois Lane #126”), a i mocno inspirowana jest też Pietą, ale i tak
to ona przeszła do historii komiksu i była kopiowana niezliczona ilość razy.
Najsłynniejsza jej wariacja widoczna jest na okładce 7 zeszytu „Kryzysu na
nieskończonych Ziemiach”, ale powielał ją zarówno Marvel („Obnoxio the Clown
vs. The X-Men”, „X-Men: Phoenix – Endsong #4”), jak i cała rzesza innych: „Action
Force #35”, „X-O Manowar #65”, „Witchblade #128”, „G.I. Joe #6”, „Radioactive
Man #4”, „Buffy Season 9 #10” czy „Mighty Mouse #4”. A teraz dostajemy jej
mangową wersję.
Trochę rozrosła mi się ta uwag ana marginesie, więc
wróćmy do właściwej opowieści. Jak zawsze mamy tu akcję, emocje i dobrze
nakreślone – lepiej, niż w „My Hero Academii” – postacie. Treść jest ciekawa i
dynamiczna, choć i zarazem sporo w niej życiowych, obyczajowych momentów, za
które ją cenię. Zabawa jest bardzo udana, wciąga, a rysunki, choć zdecydowanie
prostsze, niż w głównym cyklu, wpadają w oko. W skrócie, kolejny świetny tom
świetnej serii.
Dziękuje wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz