Lubię komediowe paski prasowe, bo rzadko kiedy
zawodzą. Kocham „Fistaszki” i „Garfielda”, świetnie bawiłem się czytając
„Calvina i Hobbesa” czy „Gilberta”. Uwielbiam wiele serii tego typu, ale „Fibi
i jednorożec” to cykl, który jedynie lubię. I to też bardziej momentami, bo
wspomnianym powyżej klasykom nie dorasta do pięt. Nadal jednak – właśnie dla
tych nielicznych przebłysków świetności – sięgam po całość. Przede wszystkim
jednak należy pamiętać, że to seria dla dzieci i jako taka sprawdza się lepiej,
niż jako to, czym być powinna – czyli satyrą dla każdego.
Fibi i jej przyjaciółka, jednorożec Marigold, znów
dokazują. Gdy nadchodzi tajemnicza burza i w mieście brakuje prądu, obie
bohaterki postanawiają przyjrzeć się zjawisku i przekonać, co się za nim kryje.
Bo chociaż wszyscy uważają, że nie dzieje się nic złego, Fibi i magiczny koń są
zdania, że swoje ręce mogła tu maczać magia. Ale czy same zdołają radę
rozwikłać tajemnicę? Być może, ale pomoc Maksa i Dakoty (a także goblinów) bynajmniej
nie okaże się bez znaczenia. Ale czy to wystarczy? I co takiego odkryją?
Paski prasowe. Któż z nas ich nie zna. Najpopularniejsze
są te komediowe, jak „Fistaszki” czy „Garfield”, ale przecież wiele wybitnych
dzieł ukazywało się w takiej formie, że wspomnę choćby „Kajtka i Koka”, tytuł
może i zabawny, ale przede wszystkim przygodowy. Siłą tego typu formy opowieści
graficznych jest fakt, że najczęściej mamy tu do czynienia z tworami
ponadczasowymi i ponad podziałami wiekowymi. Dzieci znajdą w tym sporo humoru i
rozrywki, dorośli satyrę, prawdziwość i coś, co może ich zaboli trafnością, a
może skłoni do zastanowienia. W „Fibi i jednorożcu” Dana Simpson zapomniała o
tym kluczowym fakcie i postawiła na opowieść dla dzieci, która ma momenty
przypominające o tym, ale zdarzają się rzadko. A z tomu na tom przepaść
dzieląca ten cykl o klasyki prasowych pasków rośnie coraz bardziej.
Ale jako dzieło dla dzieci, całość sprawdza się
nieźle. Bo jest prosta, bo posiada odpowiednie przesłanie, ma też sporo
lekkości i cartoonową szatę graficzną, która wpada w oko młodych odbiorców. Starsi
znajdą trud jednak mniej dla siebie. Owszem, są tu momenty trafione, sceny z
rodzicami bohaterki czy spojrzenie na niektóre zjawiska współczesności, ale
brak tu tej wszechstronności i prawdziwie szerokiej perspektywy twórczej, które
sprawiały, że „Fistaszki” czy „Garfield” stawały się dziełami, w jakich każdy
inteligentny odbiorca znajdował coś, co go zachwycało. Tu została rozrywka,
choć na szczęście bez nadmiaru infantylności.
Jeśli więc szukacie czegoś stricte dla dzieci, nie będziecie zawiedzeni. To rozrywka prosta pod każdym i skierowana do młodych, z bohaterami, których trudno uznać za szczególnie grzecznych – a tym razem na dodatek krótkie formy zmieniły się w pełnoprawny album. Ładnie wydana może skusić niejednego młodego czytelnika, a jeśli tak się stanie i znajdzie tu coś dla siebie, może sięgnie po wspomniane już wyżej klasyczne tytuły, a wtedy lektura „Fibi i jednorożca” nie poszłaby na marne.
Komentarze
Prześlij komentarz