Kosmiczna odyseja – Jim Starlin, Mike Mignola

WALKA Z ANTYŻYCIEM

 

„Kosmiczna odyseja” to opowieść, której w tomie „Uniwersum DC według Mike’a Mignoli” zabrakło mi najbardziej. Bo ta epicka kosmiczna saga, podobna do innych dzieł Starlina traktujących o tego typu przygodach, ale nadal bardzo atrakcyjna, doskonale pasowałaby do tamtego tomu. Ale w końcu mamy ją po polsku, w świetnie wydanym albumie, który zarówno uzupełnia wspomniane powyżej dzieło, jak i oferuje dobrą rozrywkę miłośnikom eventów od DC i takich opowieści, jak „Rękawica nieskończoności”.

 

Antyżycie. Niegdyś wielka potęga, która przed tysiącami lat doprowadziła do zagłady niezliczonych układów planetarnych. To za jego sprawą cywilizacje Nowej Genezy i Apokolips cofnęły się w rozwoju. Ale teraz nikt niemal już o nim nie pamięta. A przynajmniej tak się wydaje. Władca Apokolips, Darkseid, zauważa, że Antyżycie powraca i zagraża rzeczywistości, jaką znamy. Ale nawet ktoś tak potężny, jak on nie jest w stanie sam poradzić sobie z tym, co nadciąga. W tej sytuacji nawet on jest gotów połączyć siły ze swoimi zaciekłymi wrogami? Ziemskimi superbohaterami takimi, jak Batman czy Superman, a nawet bogami Nowej Genezy. Ale czy to wystarczy?

 

Trudno nie porównywać tej opowieści do trylogii „Nieskończoności” Jima Starlina. Z tym, że to właśnie „Kosmiczna odyseja” była wcześniejsza i to o trzy lata. I przy okazji stanowi jedne z najważniejszych tworów znakomitego artysty, który przecież stworzył wiele legendarnych dzieł („Batman: Śmierć w rodzinie”, „Batman: Kult”, „Captain Marvel”), jak i kultowych postaci (Drax, Thanos, Gamorra). Tym bardziej, że tu udoskonalał swoje motywy i schematy, które potem rozwijał z takim sukcesem, że do dziś gwarantują uznanie fanów.

 

Wracając do samej opowieści, jak na wielki event o rozmachu na kosmiczną skalę przystało, całość jest dynamiczna, epicka, poprowadzona z iście filmowym zacięciem i robiąca duże wrażenie. Do tego mamy sporo gwiazd DC, jak i również nieco mniej znanych postaci, szybkie, ale nieprzesadnie tempo, zwroty akcji i dobry klimat. Wszystko to wciąga i czyta się naprawdę znakomicie. Oczywiście jest to dziecko swoich czasów, znajdziecie więc w nim sporo naiwności i dużo tekstu, w którym wprost wyjaśnia się rzeczy oczywiste czy takie, które powinny zostać w sferze domysłów, ale jednocześnie Starlin zdołał uniknąć nadmiaru infantylności i obronić swoją opowieść.

 


Nie ulega jednak wątpliwości, że to kolejne dzieło, po które sięga się głównie dla ilustracji. Grafiki Mike’a Mignoli, choć wciąż jeszcze nie w pełni wykształcone, są nastrojowe, mają wiele jego charakterystycznych elementów, a poza tym są po prostu znakomite. Jeszcze nie genialne, ale już znakomite właśnie i wpadają z miejsca w oko, także dzięki dobremu kolorowi, jaki w obecnych komiksach zdarza się coraz rzadziej.

 

O doskonałym wydaniu chyba nie muszę mówić, ale wspomnę dla formalności. Twarda oprawa, papier kredowy… Ale kultowe dzieła zasługują na takie właśnie edycje. Najważniejsze jest jednak to, że to po prostu bardzo dobry komiks, tak dla miłośników uniwersum DC, jak i fanów komicznych opowieści superhero. A przy okazji dzieło kultowe, które naprawdę wypada znać.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze