Po udanym runie „Doktora Strange’a”, jaki wyszedł
spod ręki Jasona Aarona i równie przyjemnych zeszytach pisanych przez Donny’ego
Catesa, seria przechodzi pod skrzydła Marka Waida. Tego samego, który dał nam
zarówno tak świetne opowieści, jak „Kingdom Come: Przyjdź królestwo”, jak i przeciętniak
pokroju niektórych fabuł z Avengers. A jaki jest „Doktor” w jego wykonaniu? Na
pewno niedorównujący poprzednim przygodom, ale całkiem niezły i wart poznania,
jeśli lubicie tę postać.
Moc przychodzi i odchodzi. Przekonali się o tym
chyba wszyscy superbohaterowie, Strange zresztą też i to całkiem niedawno,
kiedy magia niemal zniknęła z naszej rzeczywistości. Teraz jednak nasz doktor
traci swoje zdolności, a żeby je odzyskać, korzysta z propozycji Tony’ego
Starja i wyrusza w podróż kosmiczną! Co go w jej trakcie czeka? Czy wyprawa ta
pozwali mu odzyskać utraconą moc? I co czeka go, kiedy wreszcie powróci na
Ziemię? Gdy problemów przybywa, przeszłość upomina się o swoje, bo jak wiadomo
magia kosztuje, a Strange od dawna nie regulował należności, jak powinien i…
Ten tom to nie tylko nowy start dla serii, ale
przede wszystkim powrót do korzeni. Strange wraca do dawnego wyglądu (przyznam,
że wolałem poprzedni, bo jego wąsy powinny zostać w latach 60.-70.), ale też i
nieco innego klimatu. Choć jednocześnie Waid kopiuje bardzo wiele z prac swoich
poprzedników, starając się zarówno serwować nam humor – też odmieniony i
łagodniejszy – jak i elementy, które wtedy się sprawdziły (choćby z ludem, dla
którego liczy się przede wszystkim, jeśli nie jedynie, nauka). I właśnie takim odtwarzaniem
znanych wszystkim motywów naznaczony jest ten run „Strange’a”. Dobrze jednak, że
Waid całkiem sprawnie poradził sobie ze scenariuszami i zaserwował nam niezły
komiks rozrywkowy.
Album ten, znów o podwójnej grubości, to także
rzecz oparta na sprawdzonym od dawna schemacie opowieści drogi. Strange, jak
wielu bohaterów przed nim (a kogo w Marvelu to nie spotkało?), wyrusza w podróż
po kosmosie, by odkrywać dziwy, ale i samego siebie. Śledzimy jego przygody,
poobserwujemy kolejne zmagania, a przy okazji dobrze się bawimy, odkrywając również
wiele smaczków zostawionych przez artystę. Jak na kosmiczną wyprawę przystało,
nie brakuje tutaj popisów wyobraźni, udanego klimatu i tym podobnych elementów,
a ponieważ jednocześnie mamy do czynienia z superhero, nie brak też typowych dla
gatunku elementów.
Jeśli chodzi o rysunki, mamy tu przyjemne, realistyczne prace twórców, którzy dali nam np. szatę graficzną do serii „Kapitan Ameryka: Steve Rogers”. W ich wykonaniu Strange, jak i otaczający go świat, nabiera niemalże malarskiego wyglądu, a nawet bardziej typowe prace wypadają przyjemnie dla oka. Lubicie „Doktora Strange’a”? To album dla Was. Bo nawet jeśli nie powala tak, jak poprzednie cztery tomy, wciąż oferuje udaną rozrywkę – udaną zarówno jaklo superhero, jak i szeroko pojmowana fantastyka, gdzie fantasy (czarodziej!) miesza się z SF (podróż w kosmos).
Komentarze
Prześlij komentarz