„American Horror Story” to zdecydowanie jeden z
najlepszych seriali, jakie oglądałem – nie tylko w swoim gatunku – i jedyny z
obecnie wciąż emitowany, na odcinki którego czekam z niecierpliwością. Nic więc
dziwnego, że kiedy twórcy zapowiedzieli nie tylko nowy sezon, ale też i
spin-off w postaci „American Horror Stories” byłem bardziej niż zadowolony. I
nic też dziwnego, że przed seansem nie powstrzymały mnie nawet liczne negatywne
opinie. Czy żałuję? Bynajmniej, bo „Stories” to kawał dobrego horroru, a
właściwie porcja dobrych horrorów, nie do końca równych poziomem, jak to w
przypadku antologii bywa, ale zabawa, jaką oferuje jest naprawdę znakomita i
godna polecenia.
Jeśli chodzi o fabułę, dostajemy tu sześć różnych opowieści.
W pierwszej, w pamiętnym Murder House zjawia się nowa rodzina, która chce
wykorzystać złą sławę miejsca do stworzenia hotelu dla miłośników makabry. Ale
szesnastoletnia córka, niezdrowo zainteresowana sadomasochizmem, odkrywa lateksowy
kostium i zaczyna się koszmar…
W drugiej pewien chłopak wybiera się na seans przeklętego
filmu. Dotąd sądzono, że wszystkiego jego kopie zostały zniszczone po masakrze,
jaką spowodował, ale jedna przetrwała. Teraz nowi widzowie mogą przekonać się,
co oferuje seans. O ile to przeżyją!
Trzecia przedstawia nam grupę internetowych
influencerów gotowych na wszystko dla zdobycia kolejnych lajków, którzy w
święta będą musieli zmierzyć się z prawdziwym morderczym koszmarem. Kolejna zaś
ukazuje nam parę, która nie może doczekać się dziecka. W końcu kobieta zachodzi
w ciążę z pomocą pewnej prastarej figurki i wkrótce po narodzinach zaczynają
dziać się dziwne rzeczy…
W piątej historii małżeństwo na biwaku traci syna. Po
latach odkrywają, że dziecko wciąż może żyć, ale nie mają pojęcia, co naprawdę
dzieje się w a amerykańskich lasach, gdzie zaginęło dziecko. A w finale
powracamy do Murder House wraz… z autorką gier wideo, która zainspirowana
serialem „American Horror Story” tworzy grę dziejącą się w tym świecie…
Jak każdy sezon „American Horror Story” (bo nie da
się na tę produkcję patrzyć inaczej), tak i ten jest zarazem samodzielną
opowieścią, jak i częścią większej całości. Bo nawet jeśli poszczególne odcinki
nie są ze sobą związane (nie do końca jest to prawda, ale to już zobaczycie
sami), w „American Horror Stories” pojawia się wiele elementów łączących go z poprzerdnimi
sezonami. Najbardziej oczywistym jest tutaj Murder House, miejsce akcji
pierwszego sezonu i budynek pojawiający się wielokrotnie w kolejnych seriach,
ale mamy też mniej oczywiste powiązania, jak morderca w stroju świętego
Mikołaja, klown czy stroje nastolatek kojarzące się z ubiorem czarownic z m.in.
„Sabatu”. Tradycyjnie wraca też spora część obsady, a całość bliska jest
poziomem głównej serii, nawet jeśli czasem efekty specjalne pozostawiają trochę
do życzenia.
Fabuły to proste, ale czasem wcale nieoczywiste
krótkie historie dla miłośników grozy. Różnorodne, eksplorujące – tak jak „AHS”
przecież – różne odmiany horroru. Autorzy, którzy nieraz przekonali nas, że
tak, jak wszelkiej maści filmową grozę uwielbiają też różne święta, w tym
przekonaniu nas utwierdzają. Ale i po raz kolejny pokazują, jak świątynie czują
się w różnych odmianach horroru, a przede wszystkim, jak potrafią je odtwarzać,
z klimatem i cechami danego podgatunku czy nawet okresu, jaki ich natchnął,
włącznie. Serial oferuje też całkiem udany klimat, w większości dobre
aktorstwo, a także dobre wykonanie. I nawet jeśli początkowo serial jest po
prostu niezły (drugi odcinek jest zbyt pozytywny i melodramatyczny, choć nadal
udany), z czasem zyskuje na jakości, a finał to perełka (nawet jeśli
przewidywalna), oferująca wielopoziomową metaficję i masę puszczania oka do
fanów.
Słowem podsumowania, warto. Może nie jest to poziom
najlepszych sezonów „American Horror Story”, ale przy „Stories” bawiłem się
lepiej, niż chociażby przy „AHS: Freak Show”. A po wszystkim pozostaje mieć
nadzieję, że drugi sezon, a także kolejne zapowiadane produkcje z tego
uniwersum, zachowają ten poziom, a może nawet jeszcze go podniosą.
Komentarze
Prześlij komentarz