DRACULA FOLKLORYSTYCZNO-BAŚNIOWY
Przez lata komiksy Alberta Brecci, wielkiego
mistrza opowieści graficznych, pozostawały nieznane na polskim rynku. Wszystko
zmieniło się za sprawą wydawnictwa Non stop Comics, które najpierw zaatakowało
nas udanym „Mortm Cinderem”, potem wgniotło w fotel rewelacyjnymi komiksami na
podstawie prozy Lovecrafta, a wreszcie wydało świetny, zaangażowany album
„Perramus”. Teraz zaś nadszedł czas na dzieło utrzymane w tym samym tonie, a
zarazem odmienne. Mowa oczywiście o ekspresyjnej adaptacji „Daraculi”, w której
nie brak humoru i tego, czego dotychczas Breccia nam skąpił – koloru.
Każdy z nas zna tę opowieść (chociaż nie w takiej wersji,
uwierzcie), więc nie ma chyba sensu zbytnio zagłębiać się w jej treść. Są
miejsca, gdzie lepiej nie zaglądać i są stworzenia, z jakimi lepiej nie mieć do
czynienia. Jednym z nich jest wampir Dracula, starcie, z którym może okazać się
nie lada wyzwaniem. A może jednak nie?
Tyle tytułem wstępu. Przejdźmy zatem do samego
komiksu i tego, jak wypada, zarówno jako dzieło samodzielne, jak i adaptacja.
Zacznijmy może od tego drugiego zagadnienia, istotnego dla miłośników
pierwowzoru, jak i licznych, w tym komediowych – jak „Dracula: Wampiry bez
zębów” – adaptacji. Na pewno komiks ten nie jest przełożeniem opowieści Stokera
jeden do jednego. To swobodna i to bardzo (momentami zahacza nawet o...
superhoro) reinterpretacja historii najsłynniejszego wampira, opowiedziana z
humorem i pewną baśniową nutą, widoczną w nietypowych jak na Breccię
ilustracjach.
Jako samodzielna opowieść „Dracula” też broni się
dobrze, nawet bardzo. To dobra, autonomiczna rzecz, trochę horror, trochę baśń,
trochę podanie ludowe, mająca posmak straszaka snutego nie tyle przy ognisku
gdzieś na biwaku, ile w ciepłym świetle ognia trzaskającego w kominku, a przede
wszystkim barwna, szalona, dzika satyra. I mnie to kupuje. A przy okazji
pokazuje, że ta wersja historii jest naprawdę udana i warta poznania, tak przez
fanów pierwowzoru, jak i tych nieznających go za dobrze.
Najważniejsze jednak zawsze w przypadku komiksów
Brecci jest to, jak wypadają graficznie. Po fotorealistycznym „Morcie Cinderze”
i wyśmienitych, pełnych eksperymentów, ale zawsze mrocznych, niepokojących i
urzekających wizją i talentem „Mitach Cthulhu” i „Perramusie”, teraz dostajemy
dzieło prostsze, na dodatek kolorowe. Kolejny eksperyment mistrza i kolejny
jakże udany. Może nie każdego te prace kupią. Taka folklorystyczna, kojarząca
się z ilustracjami do starych baśni i bajek estetyka jest bowiem dość specyficzna,
ale tu pasuje doskonale i dla mnie nie ustępuje poprzednim pracom artysty.
Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zachęcić Was do
poznania tego dzieła. To kawał świetnego komiksu i duchowy, choć jakże rubaszny bliźniak „Mitów
Cthulhu”, który doskonale uzupełnia kolekcję dzieł Brecci wydawanych na polskim
rynku. Warto pod każdym względem i pozostaje mieć nadzieję na inne, jemu
podobne publikacje.
Komentarze
Prześlij komentarz