Żeby nie zapeszyć, żeby nie bolało, żeby nie
spłoszyć
Tego na co się czekało
Żeby nie odeszło, żeby coś zostało, żeby się nie
straciło
Co tak bardzo się kochało
- Strachy na Lachy
Można zacząć ronić łzę. A nawet wiele łez. Bo właśnie
do sprzedaży trafił dwudziesty piąty tom „Fistaszków zebranych”, a to oznacza
koniec tej wybitnej serii, tworzonej przez autora przez pół wieku, aż do chwili
jego śmierci. Trudno nie czuć więc żalu. Na pocieszenie pozostaje jednak fakt,
że w nasze ręce trafia kolejny rewelacyjny zbiór fistaszkowych pasków,
uzupełnionych o dodatki, a także to, że wydawca zaczyna właśnie wznawianie
cyklu i kto nie posiada na półce wszystkich tomów, może w końcu uzupełnić
kolekcję.
Zacznijmy od zawartości. Co dzieje się tym razem w życiu
naszych bohaterów? Rerun pokazuje na co go stać, kiedy postanawia zostać rysownikiem
undergroundowych komiksów, Charlie chce dać prezent rudowłosej dziewczynce, a
także zjawiają się bracia Snoopy’ego. A to zaledwie część szalonych przygód,
które na nas czekają!
„Fistaszki” zawsze były komedią, satyrą, ale od zawsze
także podszyte były dużą dawką goryczy i smutku. I smutek mocno wybrzmiewa w
tym tomie. Nie jest go więcej, ale kiedy patrzy się na jedynie w połowie
zapełniony paskami tomik, trudno jest nie poczuć kręcącej się w oku łezki. Jeszcze
tyle pasków mogłoby powstać, gdyby autor nie odszedł, jeszcze tyle historii
mogłoby zostać opowiedzianych… Wiem, że nieważne, jak wiele by ich nie było, i
tak zawsze byłoby mało, ale tak to już z „Fistaszkami” jest. To wielkie dzieło,
zostawiające po sobie równie wielki niedosyt – i to właśnie jest jeden z
wyznaczników ich wyjątkowości.
Nie zmienia to jednak faktu, jaki smutek odczuwa
się po skończeniu tych pasków, a kolejny po lekturze całości i uświadomieniu
sobie, że to już koniec. że nie przeczytamy dalej o Wielkiej Dyni, nie zobaczymy
kolejnego meczu baseballu ani następnych prób pisarskich Snoopy’ego… Patty nie
zaśnie już na lekcji, Schroeder nie zagra więcej na pianinie… Długo można by
wymieniać, ale wiecie o co chodzi. Umarł nie tylko autor, ale i świat, jaki
stworzył, a wraz nim jego bohaterowie. Można
wracać do wcześniejszych przygód, można raz jeszcze przeczytać całość – i warto
to zrobić, bo to genialne dzieło, komentujące zastaną rzeczywistość i ludzką
naturę, wciąż aktualne i porażające, skłaniające do myślenia i zarazem bawiące –
ale nowe już nie powstaną.
Za to, abstrahując od tego, zabawa jak zwykle jest znakomita. Znakomicie napisana, tak samo zilustrowana… Do tego mamy dodatki, bo drugie pół tomu wypełnia „Li’l Folks”, seria komiksowa stanowiąca prekursora „Fistaszków”, może nie tak udana, jak dzieło życia autora, ale wciąż warta poznania. Dzięki temu opowieść wraca do swoich początkowe, zataczając pełne koło i zachęcając do sięgnięcia po serię raz jeszcze. A że wspominane przez mnie wznowienie startuje właśnie na rynku, jest ku temu doskonała okazja. Tym bardziej, że „Fistaszki” to wybitne dzieło, nie tylko w swojej kategorii i nie znać go po prostu nie wypada.
Komentarze
Prześlij komentarz