„Halloween” z 2018 roku było nie tylko obrazem
celebrującym czwartą dekadę istnienia franczyzy, ale też i obrazem
przepisującym na nowo całe to uniwersum. Nie zrobił tego w idealny sposób, nie wyszło
mu to też tak dobrze, jak „Halloween” Roba Zombiego – cykl powinien był
skończyć się na drugim filmie z serii – ale i tak zabawa była udana. I udany,
wbrew ocenom krytyków, jest też obraz „Halloween zabija”. Czy jest to dobre
kino? Nie, ale czy, poza pierwszymi dwoma filmami z serii, kiedykolwiek
„Halloween” było dobre? Liczy się klimat, akcja i padające trupy i dokładnie to
dostajemy w tej części.
Na początku filmu akcja wraca do wydarzeń z
Halloween roku 1978, pokazując nam je z nieco innej perspektywy i ich związki z
obecnymi czasami. A w czasach obecnych panny Strode po pokonaniu Michaela i zostawieniu
go na pewną śmierć w płonącym domu odkrywają, że wszystko może jednak potoczyć
się zupełnie inaczej, niż oczekiwały. Straż pożarna ratuje bowiem mordercę, a
ten wraca do wciąż pogrążonego w halloweenowej imprezie miasta by dokończyć to,
co zaczął. Zaczyna się kolejna mordercza bazowa w kotka i myszkę, do której
dołącza chcący zapolować na mordercę Tommy Doyle, pamiętający wydarzenia sprzed
czterdziestu lat. Kto przetrwa tę noc? I czy to Halloween może się w ogóle
skończyć?
Oczekiwać od tego filmu oryginalności, to jak mieć
nadzieję, że komedia romantyczna nie skończy się happy endem. „Halloween” to schemat,
który odtwarzany jest z filmu na film bez chwili wytchnienia. Jedni robili to
lepiej („Halloween 4”, „H20”, remake), inni gorzej („Halloween 6”), ta część
robi to nieźle. Twórcom udaje się zachować klimat, nieźle też oddają estetykę
starych części, czuć tu też miłość do pierwowzoru i chęć zapomnienia wszystkich
tych sequeli, które namnożyły się przez lata. Próbowano zrobić to nieraz,
wymazywano większość odsłon serii, tym retconem, zapoczątkowanym poprzednim filmem,
autorzy zignorowali wszystko, poza pierwowzorem. Niesłusznie moim zdaniem, bo
„Halloween 2” Carpentera jest niemal równie dobre, co część pierwsza, ale ich
wizja i tak do mnie trafia.
Co podoba mi się w tej części poza klimatem?
Całkiem dobra realizacji krwawych scen (sekwencja z defenestracją ukazaną
oczami ofiary jest znakomita), niezłe efekty, puszczanie oka do fanów i fakt,
że opowieść dzieje się tej samej nocy, co poprzedni film – a takie zabiegi
zawsze lubiłem. Do tego to jeszcze nie koniec tego Halloween. Film kończy się w
sposób, jak większości części, bardzo otwarty i ciąg dalszy tej jatki ujrzymy w
kolejnej odsłonie, „Halloween Ends” pewnie za rok.
I chociaż produkcja nie zbiera dobrych ocen, to mimo
wszystko stanowi dobry ciąg dalszy „Halloween” z 2018 roku i dobrą część
kultowej serii. Nie ma tu nic nowego ani oryginalnego, nie ma też ambicji czy
frapujących psychologią postaci. Jest za to rasowy slasher, lepszy na szczęście,
niż wiele współczesnych jemu podobnych. Warto więc go obejrzeć, tak jak cały
cykl zresztą. I, mam taką nadzieję, warto czekać na kolejną część. Oby
rzeczywiście była już ostatnia, bo szkoda byłoby ciągnąć cykl i zaniżać jego
jakość.
Komentarze
Prześlij komentarz