„O.K. Corral”, sześćdziesiąty szósty tom „Lucky
Luke’a”, to kolejna porcja udanej zabawy z kultową serią. Może tym razem całość
jest mniej zabawna, niż większość albumów i mniej odkrywcza także, nie zmienia
to jednak faktu, że trzyma dobry poziom. I trudno jest nie cenić schematu, jaki
w przygodach najdzielniejszego i najszybszego kowboja świata konsekwentnie
odtwarzany jest z tomu na tom.
Lucky Luke bierze udział w przepędzie bydła. Nie
wie jednak jeszcze dokąd to zajęcie go doprowadzi. A doprowadza go do mieściny
Tombstone, gdzie akurat trwają wybory na burmistrza. Problem w tym, że jeden z kandydatów,
nijaki Clanton, zawsze wygrywa, a jego przeciwnicy tuż przed wyborami za każdym
razem lądują w grobie. Tym razem jednak ma przeciw sobie prawych braci Earpów,
ale sami sobie nie poradzą z zagrożeniem. Na szczęście Lucky Luke decyduje się
zostać w Tombstone i wspomóc kandydatów. Walka jest zacięta i nierówna, a
wszystko prowadzi do wydarzeń w O.K. Corral, które przejdą do historii…
„Lucky Luke” dzieli się zazwyczaj na kilka typów
opowieści. Pierwszy z nich to po prostu komediowe historie z dziejów Dzikiego
zachodu, niezwiązane z żadnymi konkretnymi wydarzeniami historycznymi. Drugi
typ to bardziej satyryczne opowieści, mocno związane z popkulturą czy
współczesnymi nam postaciami, przepuszczonymi jednak przez filtr typy dla
serii. i jest wreszcie trzeci typ, oparty na konkretnych wydarzeniach
historycznych i zaludniony autentycznymi postaciami. I właśnie jego reprezentuje
tom „O.K. Corral”.
Oczywiście, jak zawsze w przypadku „Lucky Luke’a”,
wszystko to jest potraktowane z przymrużeniem oka. Autorzy zabierają nad w sam
środek znanych każdemu wydarzeń, robiąc to w sposób zabawny i pełen akcji.
Autentyczne wypadki serwują nam w formie łagodnej, familijnej, bez przemocy
(chyba, że tej cartoonowej, rodem z kreskówek) czy nieodpowiednich treści.
Zabawa jest więc udana i pouczająca. Tylko tym razem nieco mniej zabawna, jakby
twórcy bardziej skupili się na samych historycznych wydarzeniach, a nie humorze
Niezmienna pozostaje za to szata graficzna. Czysta,
klasyczna, cartoonowa kreska plus prosty, ale świetnie do niej pasujący kolor
nieodmiennie robią wrażenie od kilkudziesięciu lat. I nie przestaną, bo takie
rzeczy się nie starzeją.
W skrócie, sympatyczny komiks familijny i niezła
lekcja historii. Oczywiście podana z przymrużeniem oka, chociaż faktów
historycznych też tutaj bynajmniej nie brakuje. Nie jest to może najlepszy tom
serii, ale zabawę oferuje udaną.
A wydawnictwu
Egmont dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz