Chociaż gryf, jako taki, kojarzy nam się przede
wszystkim z Grecją, Egiptem i tym podobnymi miejscami, ten tom „Asteriksa”
zabiera nas… do Europy Wschodniej na spotkanie z ludami sarmackimi! Brzmi
dziwnie? Ale tak to już jest z nowymi przygodami dzielnych Galów, że często
trafiają się tu elementy jakoś nie do końca pasujące do serii. I nie do końca
jest to ta seria, którą wszyscy tak pokochaliśmy lata temu. Jest niezła, jak na
współczesny komiks europejski udana, ale to już nie to samo, co za czasów
Goscinnego i Uderzo.
Cezar dochodzi do wniosku, że jakieś egzotyczne, dziwne zwierzę uatrakcyjniłoby jego cyrk. Los chce, że w ręce jego wojska wpada sarmacka amazonka, która podobno może zaprowadzić wojska do gryfa, mitycznej istoty, która jest najbardziej tajemniczym ze wszystkich tego typu stworzeń. Ale czy Cezar zdobędzie to, co chce, czy może czeka go kolejna porażka? Bardziej prawdopodobna jest ta druga opcja, bo oto na terenach Sarmatów pojawiają się Asteriks, Obeliks i Panoramiks. Jakie jednak przygody tu na nich czekają? I co skrywa ta skuta lodem kraina?
Kiedy po raz pierwszy, wiele miesięcy temu, przeczytałem,
że tom ten poświęcony będzie gryfowi, nie zapałałem wielkimi nadziejami. Przyznam,
że do bogatego przecież w legendy świata Asteriksa, gdzie bohaterowie podróżują
po całym świecie, mimo wszystko motyw ten jakoś mi nie do końca pasował. Jeszcze
mniej pasować zdawał mi się, kiedy okazało się, że rzecz traktować będzie o
Sarmatach, czyli nam, nad Wisłą, swojsko się kojarzącym ludem, ale czy
nadającym się do opowieści o poszukiwaniach mitycznej istoty? Nie do końca. Nie
czuć tu, że to kolejna przygoda Asteriksa i spółki. Ale jeśli potraktować to,
jako dzieło oderwane od cyklu, sprawdza się lepiej.
Tomy kontynuatorów spuścizny Goscinnego i Uderzo
nigdy nie były tak dobre, jak klasyka. Nawet kiedy sam Uderzo tworzył kolejne
albumy „Astriksa”, nie zyskał takiego uznania, na jakie mógł liczyć. Ci, którzy
przejęli tę rolę po nim, stanęli przed trudnym zadaniem, z którego na początku
nie wyszli do końca obronną ręką, ale potem pokazali – głównie w tomie „Córka
Wercyngatoryksa” – że mają jeszcze coś do powiedzenia i potrafią to zrobić. Teraz
trochę tego nie czuć, trudno nie odnieść wrażenia, że sam pomysł z gryfem, jak
i cała akcja jest nieco wysilona, ale i tak to niezły komiks.
Za to „Asteriks i gryf” to historia, która pozytywnie zaskakuje pod względem klimatu. Mroźnych scenerii w serii nigdy nie brakowało, ale występowały na tyle rzadko, że można je uznać za schemat niewyeksploatowany. A trzeba przyznać, ze autorzy serwują nam śnieżne plenery w naprawdę dobry sposób. Od kadrów składających hołd klasyce kreski Uderzo, po sceny z wlanym charakterem, nie zawsze typowo asteriksowym, album urzeka przede wszystkim ilustracjami właśnie. Fabuła ze swojskimi dla nas elementami jest niezła, nie da się temu zaprzeczyć, bywa zabawna i niegłupia, choć niestety humoru, który by tu śmieszył, jest bardzo mało, jednak to ilustracje pełne śniegu, delikatnej mgły i tym podobnych elementów, są najlepszym, co album ma do zaoferowania.
Czy trzeba coś dodawać? Nowy „Asteriks” to nie to samo, co „Asteriksy” pisane przez Goscinnego, ale wciąż to kawał sympatycznej rozrywki, która trafia do czytelników w różnym wieku. I wciąż ma sporo do zaoferowania.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz