Coś zabija dzieciaki #3 – James Tynion IV, Werther Dell’Edera

ZABIJANIE DZIECIAKÓW TRWA

 

Jamesa Tyniona IV trudno jest uznać za szczególnie dobrego scenarzystę. Kto czytał jego „Batmana” wie, jak przewidywalne były to historie, choć czasem miały w sobie nieco inwencji. I dość wtórne. W „Coś zabija dzieciaki” pokazał się nam co prawda z nieco lepszej strony, nadal jednak nie tworzy tu nic wybitnego. Jako horror, to opowieść, jakich wiele. Lekka, prosta, bardziej udana, kiedy rozpatrywać poszczególne momenty, a nie jako całość, wciąż jednak niezła, a na miesiące z ponurą pogodą za oknem dla miłośników komiksowej grozy jak znalazł.

 

Gdy kontrola nad sytuacją wymyka się z rąk Erici, zaczynają się kolejne problemy. Archer’s Park zostaje odcięte od świata, a Slaughterowie pojawiają się, by zająć się sytuacja. Jakie jednak będą skutki tych działań?

 

Komiksowy rynek horrorów jest bogaty, ale – podobnie jak rynek powieści – praktycznie nie ma do zaoferowania tytułów, które mogłyby wystraszyć czytelnika. Może poza paroma mangami, których duszny klimat i posmak miejskiej legendy snutej przy ognisku potrafił wywołać pewne napięcie („Domu”, mangi Junjiego Ito). A amerykańskim komiksie się to nie zdarza i nie zdarzyło tu. Po co więc sięgać po komiks, kiedy jest się miłośnikiem grozy i liczy na dreszczyk? Z tego samego powodu, dla jakiego idzie się na horror do kina, bo kocha się ten gatunek, nawet jeśli nie potrafi się na nim bać (czyli tak, jak ja): dla klimatu. A czy „Coś zabija dzieciaki” go ma?

 

Tak i to całkiem sporo. Trochę więc żal, że twórcy nie skupili się bardziej na mroku, niepewności i tajemnicy, a postawili na akcję. Z tą serią jest zatem trochę tak, jak z horrorami filmowymi przełomu XX i XXI wieku, gdzie efekty wizualne pozwoliły na widowiskowe kino, ale zatraciła się gdzieś w tym wszystkim groza (nie powiecie mi chyba, że „Blade” czy „Underworld” miały w sobie coś choć odrobinę strasznego?). Na szczęście mamy tu więcej nastrojowych momentów, a całość jest bliższa zwykłego życia, niż wspomniane tytuły, co należy jej jak najbardziej zaliczyć in plus.

 


Tak samo zresztą jak przyjemne dla oka ilustracje. Rysunki są tu proste, mają w sobie wiele cartoonowości, ale ich brud i mrok podnoszą ogólny poziom tej historii. Do tego mamy tradycyjnie dobre wydanie. Wszystko to razem wzięte daje nam niezły komiks dla miłośników gatunku. Może nie do końca spełniony, bo utrzymany w typowej, powielającej schematy manierze scenarzysty, ale nadal na tyle udany, bym chętnie wracał do niego i zaglądał, co tam słychać u bohaterów i co jeszcze ich spotka.





Komentarze