Dogman #10: Wichrowe bzdurza – Dav Pilkey


OSTATNI PIESMAN

 

Dziesiąty tom „Dogmana” pojawił się właśnie na polski rynku i jest to wydarzenie, które zarówno cieszy, jak i smuci. Cieszy, bo to naprawdę udana seria dla całej rodziny, na dodatek planowana jest właśnie jej ekranizacja, więc jest na co czekać. Ale, niestety, dziesiąty tomik „Dogmana” to jednocześnie ostatnia część serii, a z dobrymi tytułami ciężko jest się żgnąć prawda? Na szczęście jest czym się cieszyć, czytając ten tom, bo tradycyjnie trzyma on świetny poziom i mimo głupkowatego humoru, nie jest głupi i potrafi niejednego wiele nauczyć.

 

Wszystko zaczyna się od tragicznej wieści: Dogman trafił do szpitala! I wszystko wskakuje na to, że jest w ciężkim stanie. Wskazuje, oczywiście, źle, ale pozostaje pytanie, co właściwie się stało? I dlaczego nasz bohater ma nosić klosz hańby? A tymczasem w kocim kiciu szykuje się wielka ucieczka. Do czego doprowadzą wszystkie te wydarzenia?

 

O „Dogmanie” do tej pory powiedziałem już chyba wszystko, pisząc recenzje kolejnych tomów. Nadeszła więc chyba pora podsumowań i przypomnienia ogólnych wrażeń. A zatem, jak już pisałem, „Dogman” to seria bardzo sympatyczna. Lekka, prosta, przyjemna, bardzo kolorowa, ale co najważniejsze właśnie sympatyczna. Ma swój urok, ma przede wszystkim śmieszyć, choć jak każda seria dla młodych czytelników niesie ze sobą także przesłanie, ale nie jest to jednocześnie naiwna lektura. Nie twierdzę, że jest zupełnie wolna od infantylizmów, jednak, podobnie jak i „Kapitan Majtas”, nie jest grzecznym tworem i pokazuje dziecięcą wyobraźnię (bo przecież w świecie wymyślonym przez Pilkeya „Dogman” to seria komiksów rysowanych przez dzieci). I to jest jak najbardziej in plus, bo które dzieci chcą ugrzecznionych opowiastek, tak dalekich od prawdy? Właśnie.

 

Poza tym „Dogman” jest udany także, jako parodia komiksów supehero, buddy movies czy rzeczy zupełnie zdawałoby się niepasujących do tego schematu, czyli… literatury światowej na czele. I to właśnie pokazuje, że już z samego założenia twórca chciał zaoferować swój produkt dorosłym odbiorcom – dzieci przecież nie wyłapią wszystkich tych smaczków, tym bardziej, gdy rzecz ociera się o powieści, których dzieci raczej znać nie powinny. Nie ma tu co prawda elementów nieodpowiednich dla najmłodszych, ale dorośli inaczej odbiorą całość i znajdą dla siebie coś, czego dzieci nie dostrzegą.

 


Jeśli zaś chodzi o szatę graficzną, rzecz jest nieźle narysowana (choć szata graficzna na pewno nie każdego kupi), dobrze wydana i na dodatek w niezłej cenie. Jeśli lubicie „Kapitana Majtasa”, koniecznie powinniście poznać „Dogmana”. Jeśli nie, a chcecie szalonej rozrywki dla całej rodziny, tak samo. A co, gdy poznacie już wszystkie tomy? Zostaje czekanie, zarówno na film, jak i na to, że może po polsku pojawi się też inna seria autora, „Cat Kid Comic Club”. Byłoby super.

 

Dziękuję wydawnictwu Jaguar za udostępnienie egzemplarza do recenzji




Komentarze