Trudno nie uwielbiać „Monstressy” za ilustracje.
Temu chyba nikt nie zaprzeczy. Jeśli chodzi o fabułe, nie ukrywajmy, mogłaby
być lepsza. Tak czy inaczej jednak, nawet jeśli mielibyście poznać ten cykl
tylko dla ilustracji go ozdabiających, powinniście to zrobić, bo jest tego
wart. A jeśli przy okazji lubicie fantasy, znajdziecie tu dla siebie coś
więcej.
Zaczyna się wojna. Dla jednych to koniec, dla
innych dopiero początek. A dla Mariki, która trafia w sam jej środek? Ją i jej
przyjaciół dopadają konsekwencje podjętych decyzji i działań. Ale przeszłość
też czeka, a wraz z nią ujawnienie sekretów, które od dawna pozostawały ukryte
przed wszystkimi. Co jednak ze sobą przyniosą?
Świat dzieł fantasy jest przebogaty. Książki,
filmy, gry, komiksy… Trudno więc w tym wszystkim znaleźć cokolwiek
oryginalnego, a już na pewno wśród współczesnych dzieł, gdzie popkultura
nastawiła odbiorcę na rzeczy proste, niewymagające i łatwo przyswajalne, próżno
jest szukać tytułów mogących choćby równać się z klasyką. Jeśli chodzi o komiks
fantasy, jego tradycja w Europie jest duża, ale w Stanach Zjednoczonych, gdzie
rynek zdominowały historie superhero, aż tyle tytułów nie uświadczymy. Tak czy
inaczej jednak, i tu, i tam, brakuje jednak prawdziwych arcydzieł. Może
niektóre tomy „Thorgala” czy „Szninkiel” są rewelacyjne, ale nie znajdzie tutaj
dzieł tak wybitnych, jak na gruncie literackim, gdzie wystarczy wspomnieć
choćby prozę Tolkiena.
Jeśli chodzi o „Monstresse” to trzeba autorkom
oddać, ze starały się zrobić coś oryginalnego. To, że nie do końca im wyszło to
już inna sprawa, ale starać się starały. A przynajmniej chciałby poszukać
czegoś, czego na rynku amerykańskim nie ma tak wiele – inspiracji mangowymi
schematami. Komikisarze ze Stanów co prawda nie raz sięgali po tego typu
elementy, powstawały nawet całe linie wydawnicze inspirowane japońskimi komiksami,
ale wciąż nie nasycili nimi rynku. Co z mangi jest w „Monstressie”? Dużo, od
wtrącania humoru nawet w poważne momenty, po wrzucenie do poważnego, brutalnego
świata słodkich zwierzątek, które potrafią być mordercze. Mangowy jest też
design postaci, choć tu akurat mamy mnóstwo realistycznych naleciałości z
komiksów europejskich. Ale sporo tu także z komiksu amerykańskiego.
Efekt finalny jest taki, że dostajemy prostą
opowieść z wyrazistymi, ale nieskomplikowanymi postaciami. Fabularnie typową,
czasem z nadmiarem dialogów, z których niewiele wynika, ale potrafiącą się
obronić. Najbardziej na polu graficznym – ilustratorsko to najlepsza obok „The
Goon” i „Deadly Class” rzecz, jaką wydał Non Stop Comics – ale nie tylko. Kto
nie czyta mang, uzna „Monstressę” za rzecz bardziej oryginalną i udaną, co
którzy czytają, ocenią ją nieźle – tylko nieźle, albo aż nieźle. Tak czy
inaczej, chyba nikt nie będzie zawiedziony.
Komentarze
Prześlij komentarz