Pamięć zwana Imperium - Arkady Martine

UMARŁ AMBASADOR, NIECH ŻYJE AMBASADOR

 

Nie wszystkie nagrodzone dzieła się dobre. Chyba wie o tym każdy. Niektóre z nich sprawiają wręcz wrażenie wyróżnionych, bo niestety nic lepszego nie trafiło w ręce jury, ale bycie lepszym od kilku złych tworów nie sprawia, że dany tytuł faktycznie jest dobry. I tak po części rzecz ma się z „Pamięcią zwaną Imperium”, powieścią niezłą, ale tylko niezłą i skierowaną do mniej wymagających czytelników, niż sugerowałoby tu wyróżnienie nagrodą Hugo.

 

Imperium Teixcalaanlijskie jest obszerne i łączy w sobie wiele układów planetarnych. A jak wiadomo, im większa władza, tym większa deprawacja. I tym większe gry dziejące się cieniu tronów. Gdy ginie ambasador, chyba każdy zdaje sobie sprawę, że nie był to wypadek. Ale również każdy wie, że prawdy lepiej jest nie mówić. Mahit, która ma zastąpić zmarłego, trafia w sam środek intryg i zagadki, od której może zależeć o wiele więcej, niż tylko jej życie…

 

Już sam tytuł tej powieści nie brzmi szczególnie. Wysilony, przekombinowany, a zarazem pozbawiony tej intrygującej nuty, który mogłaby przeciągnąć czytelnika. Dlaczego sięgnąłem po powieść? Bo po tym, jak dałem się w ostatnich latach zachwycić prozie Cixina Liu, daję szansę wszystkim nowym docenionym dziełom. Tym razem jednak okazało się, że nie jest to dzieło, na jakie liczyłem, a szkoda.

 

Nie mówię, że „Pamięć zwana Imperium” jest zła, to przyzwoita lektura, pod warunkiem podejścia do niej jako czegoś stricte rozrywkowego, niewymagającego nic od czytelnika i skierowanego nie tylko do mniej ambitnych odbiorców, ale i raczej nastoletnich. Owszem, autorka – bo pod tym pseudonimem kryje się kobieta – zagłębia się choćby w politykę, ale nie robi tego w sposób, który nie nadawałby się dla nastolatków. A cała reszta, włącznie z akcją, klimatem i pewnymi popisami wyobraźni skrojona jest tak, by trafić w gusta młodzieży, a nie dorosłych, wymagających czytelników, którzy szukają głębi czy przesłania.

 

Plusy? Czyta się to wszystko szybko i lekko. Styl jest niewymagający, a gdy przymknąć oko na nazwy, które czasem brzmią, jakby wymyślił je nastolatek – Teixcalaan, Dwanaście Azalia (Kurt Vonnegut, który był tu wyraźną inspiracją, pokazał jak należy pisać podobne nazwiska) itp. – można się nieźle bawić. Ale tylko tyle, albo aż tyle – zależy od tego, jak spojrzycie na tę kwestię. Ja po nagrodzie Hugo oczekiwałem czegoś więcej, ale jeśli podejdziecie do powieści bez oczekiwań, pewnie bardziej przypadnie Wam do gustu.

 

Reasumując, „Pamięć zwana Imperium” to typowa współczesna fantastyka. Lekka, nieskomplikowana i niewymagająca, łącząca fantastykę, przygody i kryminał. Dla fanów gatunku.

 

Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.

Komentarze

  1. Zaskoczyłeś mnie bo myślałem, że to jest coś bliżej Ady Palmer a nie typowego "odmóżdżacza". Czytałeś może Upadające imperium Scalziego ? Bo zarys fabularny to prawie kopiuj-wklej. I pytanie na koniec, czy Pamięć.. można przeczytać jako samostojkę bez oglądania się na to czy Zysk wyda kolejne tomy ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Imperium" niestety nie czytałem, więc nie mam porównania, ale prawda o książce Martine jest taka, że trochę ambicji i czegoś ponad zabrakło. Potencjał był, a została czysta rozrywka. Można ją przeczytać bez czekania na ciąg dalszy, bo stanowi dość zamkniętą całość.

      Usuń

Prześlij komentarz