Piąty tom „Księgi całości” i zarazem pierwsza część
opowieści znanej, jako „Pani Dobrego Znaku”, to skręt autora w nieco inne niż
dotychczas rejony. Przynajmniej jeśli chodzi o estetykę i balans elementów.
Wciąż to jednak ta sama dobra literatura, do jakiej przyzwyczaiły nas
poprzednie części cyklu.
Sey Aye, w wolnym tłumaczeniu z dartańskiego Dobry
Znak, to siedziba pierwszego Domu K.B.I. Włada nim Ezena, skandalistka, kobieta,
która nie powinna znaleźć się w tym miejscu. Bo w świecie mężczyzn, nie miała
prawa sięgnąć tak wysoko. A ona jeszcze była niewolnicą. Jak doszło zatem do takiego
precedensu? I z czym się to wiązało?
„Księga całości” to taka seria fantasy, gdzie
wspólnym mianownikiem jest bardziej świat, niż bohaterowie, choć ci też
powracają na jej łamach. Świat całkiem przyjemnie skrojony, może nie na miarę
tolkienowskiego Śródziemia – spójrzcie tylko na nazwy na mapie, robią wrażenie
wymyślonych od tak, bez całego lingwistycznego zaplecza – niemniej wyróżniający
się w polskiej fantastyce i wart poznania. Tak, jak warta poznania jest cała ta
seria, bo i świetnie się ją czyta, i potrafi urzec pomysłami i nie żałuje nam
także dobrego wykonania, co potwierdzają liczne nagrody. Zresztą za tom „Pani Dobrego
Znaku” Kres dostał Śląkfę 2001 w kategorii Najlepszy Twórca Roku, a to też coś
mówi.
Wracając jednak do samej powieści to, w odróżnieniu
od poprzednich tomów, wydaje się tu być więcej opisów, podczas gdy mniej jest
samej akcji. Ale kiedy ta już się pojawia, potrafi zrobić wrażenie rozmachem
czy ukazaniem sekwencji starć. Czasem można by było owe opisy skrócić bez
szkody dla tekstu, czasem Kres mógłby wyciąć niektóre momenty, niegrzeszące
delikatnością czy finezją, ale z drugiej strony oferuje nam robiące wrażenie
sceny, sporą paletę emocji. Przy okazji eksploruje różne aspekty stworzonego przez
siebie świata, zanurza się we własnych bohaterów i dostarcza zarówno przygód,
jak i pełnych krwi i trupów zagrożeń, z jakimi trzeba się mierzyć.
A wszystko to podaje nam naprawdę dobrym stylem. Kres
pokazuje, że nie trzeba wielu słów, by zbudować nastrojowe, trafione zdanie,
opisujące skrótowo to, co opisane być powinno, a resztę pozostawiające wyobraźni
odbiorcy. Czasem może i przesadza z rozpisywaniem się, ale jednocześnie nawet
te momenty serwuje w sposób literacko satysfakcjonujący. Dzięki temu „Panią
Dobrego Znaku”, jak i, nomen omen, całą „Księgę Całości”, czyta się tak dobrze
i zawsze z ochotą na więcej. Dobrze więc, że za nami dopiero połowa cyklu, bo
jest na co czkać.
Dorzućcie do tego świetne wydanie – w tym
rewelacyjne okładki i przyjemne grafiki ilustrujące tekst w środku – a dostaniecie
wisienkę na tym torcie. Całkiem smakowitym zresztą. Więc sięgajcie i
zajadajcie. Warto.
Dziękuję wydawnictwu
Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz