„Pinokio” Winshlussa powraca we wznowieniu. Jeśli
spodziewacie się kolejnej adaptacji klasycznej bajki to lepiej zastanówcie się
zanim sięgnięcie po ten album. to, co bowiem oferuje nam autor, jest skierowaną
wyłącznie do dorosłych odbiorców ponurą reinterpretacją legendy. Intrygującą,
nieoczywistą i zapadającą w pamięć.
Pinokio to bojowy android, sztuczny człowiek. Na
razie wiedzie zwykłe życie swoistej pomocy domowej – w erotycznej sferze życia
również – ale ma zdecydowanie większe możliwości. I to jakże zabójcze. Gdy dochodzi
do wypadku z jego udziałem, zaczną się nowy epizod jego życia w świecie, w
którym żyć chyba nikt by nie chciał. Co go tam czeka?
Winshluss to twórca dziwny. Niepokorny. Z mroczną
wyobraźnią, w której to, co dziecięce, łączy się z tym, co dla dzieci w ogóle
się nie nadaje. Jego wydany niedawno na polskim rynku album „W tajemniczym
ciemnym lesie” był co prawda skierowany do młodszych odbiorców, ale i tak w tej
swoistej konwersji opowieści o Czerwonym Kapturku na nowy grunt nie brakowało
mroku, czasem iście narkotycznych wizji czy zdecydowanie niegrzecznego
podejścia do tematu. A „Pinokio” idzie zdecydowanie dalej.
Przenoszenie klasyki dziecięcej literatury na
dorosły grunt nie jest niczym nowym także w komiksie. Spójrzcie choćby na
„Piotrusia Pana” Regisa Loisela czy serię „Baśnie” od DC Vertigo. Winshluss
dokłada swoją cegiełkę do tej tradycji, jednocześnie robiąc to na swój sposób.
Nie robi tego, jak Loisel, który postawił na brudny portret społecznych
nierówności końca XIX wieku, nie celuje też w takie odświeżenie bajkowych
mitów, jak robili to twórcy „Baśni”, zmieniający je w rasowe fantasy, jakby
chcieli dorównać w tym Tolkienowi, a nawet przebić go złożonością. Winshluss
idzie inną drogą. Jeśli miałbym do czegoś porównać jego „Pinokia”.
Powiedziałbym, że to taka adaptacja klasycznej baśni, jaką adaptacją
faktycznych wydarzeń był „Bośniacki płaski pies”. Co to oznacza?
Kto czytał tamten znakomity swoją drogą album, wie
dokładnie, kto nie… Cóż, to właściwie trzeba odczuć na własnej skórze, żeby w
pełni zrozumieć, ale spróbuję przybliżyć to i owo. Z jednej strony mamy tu
pewną baśniowość, popisy wyobraźni, fantastykę, z drugiej dużo satyry,
komentarza społecznego i traktującego ogólnie o ludzkiej naturze, dodajcie do
tego brutalność, absurdy, mrok, erotykę… W „Pinokiu” Winshlussa jest coś z
horroru, coś z bajki, coś z komedii, coś z tragedii, coś ze snu i coś z
rzeczywistości, jaką obserwujemy za oknem. Przede wszystkim jednak, chociaż tekstu
jest tu stosunkowo mało, jest całe mnóstwo treści, która w pewnym sensie
oszołamia czytelnika, skłania do zadumy i bynajmniej nie pozostawia obojętnym.
A szata graficzna? Świetnie to wszystko oddaje.
Album czasem wygląda realistycznie, czasem sprawia wrażenie, jakby plansze były
wyrwane z książek dla dzieci, to znów jak jak paski gazetowe z okresu, kiedy
opowieści graficzne dopiero powstawały. Czasem te ilustracje to zwyczajne
szkice, czasem czarnobiała cartoonowa robota, która za chwilę przechodzi w pełno
kolorowe, dominujące w tomie, dopracowane grafiki. Ogląda się to wszystko tak,
jak czyta – dziwnie, jak z zachwytem. I to chyba najlepsze podsumowanie tego
komiksu – a właściwie powieści graficznej. Dziwna, ale zachwycająca i przez to
jakże warta poznania i polecenia.
Dziękuję wydawnictwu Kultura Gniewu za
udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz