Najnowszy tom „Smerfów” to album stworzony nie
przez Peyo, a kontynuatorów jego spuścizny. Ale, jak zwykle zresztą, trzyma
poziom. A przy okazji dopowiada coś do wielkiej historii małych niebieskich
skrzatów, wyjaśniając nam dlaczego Smerfy w ogóle latają na bocianach i jak
zaczęła się ich wspólna przygoda.
Z okazji urodzin jednego ze swych ludzkich
przyjaciół, Smerfy postanawiają wybrać się do niego z wizytą. Pech chce, że ich
jedyny środek transportu, czyli bociany, nie są dostępne tak licznie, jakby
oczekiwały tego małe niebieskie skrzaty. Z życzeniami i prezentami wyrusza więc
jedynie nieliczna reprezentacja. Wszystko wydaje się być w jak najlepszym
porządku, ale do czasu. Gdy nadchodzi pora powrotu, bociany się nie zjawiają, a
kiedy w końcu przybywa jeden z nich, nie jest w najlepszym stanie. Od tej
chwili zaczyna się kolejna szalona i pełna niebezpieczeństw przygoda, bo Smerfy
usiłują odkryć, co stało się z bocianami, a kiedy już im się to udaje, muszą
jeszcze je ocalić! Czy jednak z tymi wydarzeniami może mieć coś wspólnego nowa
księga z poradami pewnego wątpliwej sławy czarodzieja i sam Gargamel?
Nowe przygody Smerfów, mówię tu o tych nietworzonych
już przez Peyo, zaczęły się nieźle. Tylko nieźle, albo aż nieźle, jak na
współczesny twór, ale nie było to do końca to, na co można by liczyć. Szybko
jednak jakość się podniosła a poziom całości poprawił i obecnie jest bardzo
bliskie temu, co tworzył sam ojciec tej serii. A tym komiksem udowadniają po
raz kolejny, że wiedzą co robią i mają dość znakomitych pomysłów, żeby w dobrym
stylu kontynuować serię. i jednocześnie dodać coś do jej bogatej mitologii.
Co dobrego jest w najnowszym tomie? Przede
wszystkim znakomity humor, nawet jeśli nie ma tu aż tyle satyry, jak w
najlepszych komiksach Peyo i konkretna ilość wydarzeń, których tempo narasta
wraz z rozwojem akcji. Jak zwykle historia uczy młodszych odbiorców pewnych
wartości, znalazło się też miejsce dla kilku żartów dla starszych czytelników, a
na nudę nie ma tu miejsca. Owszem, fabuła jest prosta i przewidywalna, ale
nigdy nie była inna, a opowieść jest na tyle udana, że nie zawiedzie także
starszych czytelników.
Do tego całość została tradycyjnie znakomicie
zilustrowana w klasyczny sposób. Kreska kontynuatorów jest niemal identyczna z
tą, jaką operował Peyo, podobnie jak prosty, miły dla oka kolor. Jeśli więc
szukacie dobrego komiksu dla najmłodszych, który śmiało będziecie mogli
przeczytać sami i znakomicie się przy tym bawić, sięgnijcie tak po ten, jak i
po pozostałe tomy serii.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz