Smerfy i bociany – Thierry Culliford, Alain Jost, Miguel Díaz Vizoso

DLACZEGO SMERFY LATAJĄ NA BOCIANACH

 

Najnowszy tom „Smerfów” to album stworzony nie przez Peyo, a kontynuatorów jego spuścizny. Ale, jak zwykle zresztą, trzyma poziom. A przy okazji dopowiada coś do wielkiej historii małych niebieskich skrzatów, wyjaśniając nam dlaczego Smerfy w ogóle latają na bocianach i jak zaczęła się ich wspólna przygoda.

 

Z okazji urodzin jednego ze swych ludzkich przyjaciół, Smerfy postanawiają wybrać się do niego z wizytą. Pech chce, że ich jedyny środek transportu, czyli bociany, nie są dostępne tak licznie, jakby oczekiwały tego małe niebieskie skrzaty. Z życzeniami i prezentami wyrusza więc jedynie nieliczna reprezentacja. Wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku, ale do czasu. Gdy nadchodzi pora powrotu, bociany się nie zjawiają, a kiedy w końcu przybywa jeden z nich, nie jest w najlepszym stanie. Od tej chwili zaczyna się kolejna szalona i pełna niebezpieczeństw przygoda, bo Smerfy usiłują odkryć, co stało się z bocianami, a kiedy już im się to udaje, muszą jeszcze je ocalić! Czy jednak z tymi wydarzeniami może mieć coś wspólnego nowa księga z poradami pewnego wątpliwej sławy czarodzieja i sam Gargamel?

 

Nowe przygody Smerfów, mówię tu o tych nietworzonych już przez Peyo, zaczęły się nieźle. Tylko nieźle, albo aż nieźle, jak na współczesny twór, ale nie było to do końca to, na co można by liczyć. Szybko jednak jakość się podniosła a poziom całości poprawił i obecnie jest bardzo bliskie temu, co tworzył sam ojciec tej serii. A tym komiksem udowadniają po raz kolejny, że wiedzą co robią i mają dość znakomitych pomysłów, żeby w dobrym stylu kontynuować serię. i jednocześnie dodać coś do jej bogatej mitologii.

 


Co dobrego jest w najnowszym tomie? Przede wszystkim znakomity humor, nawet jeśli nie ma tu aż tyle satyry, jak w najlepszych komiksach Peyo i konkretna ilość wydarzeń, których tempo narasta wraz z rozwojem akcji. Jak zwykle historia uczy młodszych odbiorców pewnych wartości, znalazło się też miejsce dla kilku żartów dla starszych czytelników, a na nudę nie ma tu miejsca. Owszem, fabuła jest prosta i przewidywalna, ale nigdy nie była inna, a opowieść jest na tyle udana, że nie zawiedzie także starszych czytelników.

 


Do tego całość została tradycyjnie znakomicie zilustrowana w klasyczny sposób. Kreska kontynuatorów jest niemal identyczna z tą, jaką operował Peyo, podobnie jak prosty, miły dla oka kolor. Jeśli więc szukacie dobrego komiksu dla najmłodszych, który śmiało będziecie mogli przeczytać sami i znakomicie się przy tym bawić, sięgnijcie tak po ten, jak i po pozostałe tomy serii.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze