Kinowe uniwersum DC nie słynie ze szczególnie
udanych produkcji. Właściwie poza reżyserską wersją „Ligi Sprawiedliwości”, „Shazamem”
i „Ptakami nocy”, lepiej byłoby zapomnieć o całym tym filmowym projekcie. Teraz
jednak do tych nielicznych chlubnych wyjątków dołączył „Legion samobójców”,
będący jedną z najlepszych filmowych produkcji DCEU, jak zwie się to uniwersum,
który wnosi do niego coś, czego dotąd brakowało: jakość konkurencyjnych filmów
Marvela.
Legion samobójców powraca. Najwięksi straceńcy,
którzy w zamian za skrócenie wyroku podejmują się samobójczych misji, tym razem
wyruszają na Corto Maltese zająć się prowadzonymi tam eksperymentami. Co jednak
tam na nich czeka? Jak się z tym uporają? I czy wszyscy zdołają wrócić do domu?
Kinowe uniwersum DC powstało z zazdrości o sukces marvelowskiego
MCU. Chyba każdy zdaje sobie z tego sprawę. Kiedy więc nie udało się go powtórzyć,
bossowie DC sięgnęli po pomoc Jossa Whedona, który dla konkurencji zrobił dwa
pierwsze filmy z serii „Avengers”. To miał być strzał w dziesiątkę, a okazał
się strzałem w kolano. Wyszedł z tego zły film, który dopiero w wersji reżyserskiej
Zacka Snydera, pokazał czym być powinien. Ale twórcy nie odpuścili i wciąż
starali się naśladować kino Marvela, licząc na sukces. Po części udało się to
za sprawą świetnego „Shazama”, który okazał się wielkim pozytywnym zaskoczeniem.
A teraz tego efektu dopełnił James Gunn, który wprowadził do uniwersum jeszcze
więcej szaleństwa, humoru i świetnej rozrywki, dając nam naprawdę warte
poznania kino.
Gunn, człowiek, który zaczynał w niesławnym studio
Troma, jako scenarzysta „Tromeo and Juliet, był twórcą, który kilka lat temu
tak pozytywnie zaskoczył nas „Strażnikami galaktyki”. I tak samo zaskakuje nas
tym filmem. Może drudzy „Strażnicy” to to nie są, ale zabawa jest przednia. Szybka,
szalona akcja, dużo widowiskowych scen i wybuchów, humor, świetna jak zawsze
Harley Quinn… Film od strony wizualnej to rzecz urzekająca. Rozwałkę dziejącą
się na ekranie ogląda się z wielką przyjemnością, a do poszczególnych scen chce
się wracać, by raz jeszcze nacieszyć oczy demolką i efektami. Nie jest to kino
intelektualnie wymagające, ale i nie nazwę go wyrugowanym. Bo mimo całego
szaleństwa i niewymagającej treści, nie jest to wcale głupie kino i nie obraża
niczyjej inteligencji.
Fabuła też jest udana – na seansie bawiłem się
podobnie, jak wtedy, gdy cieszyłem swoje oczy „Deadpoolem 2” – aktorstwo dobre,
a jako całość film sprawdza się naprawdę bez zarzutów. Lubicie kinowe hity o
superbohaterach? Macie ochotę na szaloną rozwałkę w dobrym stylu? Sięgnijcie
koniecznie. Oby kinowe uniwersum DC miało nam do zaoferowania więcej tego typu
produkcji. I oby planowany na początek 2022 roku serial „Peacemaker” – spin-off
„Legionu samobójców” – zachował poziom.
Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.
Komentarze
Prześlij komentarz