„Twin Peaks” to jeden z najlepszych seriali w
dziejach telewizji, a także prekursor tego, co w podobnych produkcjach widzimy
po dziś dzień. Powrót do opowieści po ćwierć wieku był więc swego czasu nie
lada wydarzeniem. Wydarzeniem, które jednych rozczarowało, podczas gdy innych
zwaliło z nóg. Ja jestem gdzieś pomiędzy, bo trzeci sezon „Twin Peaks” to kawał
świetnej opowieści, która momentami autentycznie potrafi zachwycić, niemniej to
już nie to, co w latach 90. XX wieku.
Ćwierć wieku temu Laura powiedziała Cooperowi, że
spotkają się za dwadzieścia pięć lat. Teraz ten okres czasu mija, a
niegdysiejszy agent uwięziony dotąd w pokoju Czarnej Chaty dostaje szansę
powrotu do świata, który zostawił. Ale jaki będzie to powrót? Gdy jego zły
bliźniak wciąż krąży po świecie i nie zamierza wracać, a koledzy nadal o nim
nie zapomnieli, sytuacja w jakiej znajduje się Cooper nie jest zbyt ciekawa. Co
więcej, kompiluje się bardziej, gdy trafia do obecnej rzeczywistości. Co z tego
wyniknie? Jaki z tym wszystkim związek ma pewne zagadkowe morderstwo, testy
pierwszej bomby atomowej w latach 40. i pokój ze szklaną klatką? A to jedynie
część tego, z czym przyjdzie się zmierzyć Cooperowi…
„Twin Peaks” od początku było dziwne i dziwny jest
ten sezon. Serial łączył w sobie typowy thriller z morderstwem na czele i
tajemnicami małomiasteczkowej społeczności z onirycznymi wizjami Lyncha, które zawsze
stanowiły klucz do interpretacji jego dzieł. Nie inaczej jest też tym razem, chociaż
przez większość czasy miałem wrażenie, że obcuje z bardziej logiczną i chcącą
wyjaśnić nam wszystko produkcją. Nie do końca tego oczekiwałem po Lynchu – w latach
90. dało się to wybaczyć, bo większość odcinków tworzyli inni autorzy – ale tu
duet Lynch / Frost miał nad wszystkim pełną władzę od początku do końca. Ale na
szczęście trzeci sezon „Twin Peaks” w ostatecznym rozrachunku broni się
znakomicie, a finał pozostawia nas z kolejnymi pytaniami, na które pewnie nigdy
nie dostaniemy odpowiedzi. Ale o to przecież od zawsze w tej serii chodziło.
Inne minusy? Zmienił się nieco klimat całości,
czasem efekty zachwycają, a czasem wydają się dziwnie niepasujące do reszty, nie
ma tu też odcinków, które wgniotłyby w fotel, a pamiętajmy, że pilotażowy epizod
serii pozostaje jednym z najdoskonalszych osiągnięć telewizji (choć ósma
odsłona trzeciej serii robi wielkie wrażenie), a i parę wpadek obsadowych
chętnie bym zapomniał… Ale i tak jest wyśmienicie. Lynch i Frost robią
wszystko, by ich produkcja ułożyła się w jedną spójną całość. Dowiadujemy się
jak powstał BOB, odkrywamy fakty o Laurze, jakich dotąd nie znaliśmy (i nie
tylko o niej), a także o co chodzi z niebieską różą. To oczywiście jedynie
fragment wszystkiego. Jeden seans jednak nie wystarczy, by wyłapać odpowiedzi,
jakie twórcy umieszczają nam na przestrzeni odcinków. Dopiero mając świadomość
jak to się kończy i jakie fakty wychodzą na jaw, gdy zasiądziemy ponownie do
produkcji, zobaczymy o wiele więcej i wszystko nabierze większego sensu.
Trzeci sezon „Twin Peaks” nie jest dziełem
idealnym, ale na pewno to godna kontynuacja kultowego serialu. Coś, co ma i
świetny klimat, i wiele nieoczywistości, i jakże dużo uroku, a po wszystkim
pozostawia niedosyt i chęć szukania w internecie faktów, które pomogą nam
lepiej zrozumieć całość. Warto więc raz jeszcze wejść do tego świata i dać się
mu urzec. I wracać tutaj co raz.
Komentarze
Prześlij komentarz