Bardzo czekałem na ten sezon „American Horror
Story”, oj bardzo. W chwili obecnej to jedyna seria telewizyjna, na premierę
której wyczekuję – jeszcze może „Better Call Saul” przyciąga mnie do siebie w
podobny sposób. Tym większy był mój zawód, gdy okazało się, że „Podwójny
seans”, bo taki nosi podtytuł sezon dziesiąty, jest mocno przeciętny. Niezły
początek szybko przerodził się w do bólu przewidywalną historię (akcję
wszystkich sześciu odcinków pierwszej części sezonu, wraz z zakończeniem, przewidziałem
po obejrzeniu pierwszego epizodu) o słabym finale. Na szczęście druga część
„Double Feature” zmazała część niesmaku i dostarczyła mi po prostu znakomitej
rozrywki.
Pierwsza część sezonu, „Red Tide” to pomieszanie
kingowskich motywów. Właściwie to takie „Lśnienie” w „Miasteczku Salem” podczas
„Sztormu stulecia”. Cierpiący na niemoc twórczą scenarzysta przyjeżdża z
rodziną do nadmorskiego miasteczka, gdzie dzieją się dziwne rzeczy – a
dokładniej seria zbrodni popełnianych przez miejscowe wampiry. Ucieczka wydaje
się naturalnym odruchem, ale czy po odkryciu prawdy pisarz będzie chciał w
ogóle opuścić do miejsce?
Druga część sezonu, „Death Valley” zabiera nas do
roku 1954, kiedy to dochodzi do pojawienia się kosmitów. W czasach
współczesnych grupka przyjaciół wybiera się w to samo miejsce spędzić trochę
czasu. Szybko zaczynają się jednak dziać dziwne rzeczy. Najpierw znika jezioro,
które jeszcze dzień wcześniej było w okolicy, potem pojawiają się przepołowione
krowy, a gdy młodzi ludzie przeżywają spotkanie z kosmitami, odkrywają, że
wszyscy – z mężczyznami włącznie – są w ciąży. A to zaledwie początek…
Pierwsza część sezonu zaczyna się przyjemnie, ale
szybko traci impet. Fabuła jest oczywista, nic nie zaskakuje, każda scena jest
przewidywalna na długo przed jej pojawieniem się, a finał jest przesadnie
pospieszony i, co tu dużo mówić, słaby. Co więcej, chociaż wszystkie dotychczasowe sezony łączyły się ze sobą, ten - mimo tematów dotąd występujących (wampiry, kosmici) unika jakichkolwiek znacznych czy wyraźnych powiązań. Także w drugiej części sezonu, czym zawodzi oczekiwania wielu fanów, ale tu już na szczęście jest lepiej, niż na początku.
Oczywiście i w tej odsłonie nie ma nic oryginalnego, wiele
rzeczy jest do bólu oczywistych, ale inspiracje i nawiązania po prostu
urzekają. Twórcy wzięli tu wszystko, co z kosmitami się kojarzy – tandetne
filmy SF z lat 50. XX wieku, serial „Z archiwum X”, kino nowej przygody z
„Bliskimi spotkania trzeciego stopnia na czele”, coś z mitologii Cthulhu, coś z
„Aliena”, sporo z „Wioski przeklętych”…. Długo by wymieniać. Łączą to z
wakacyjnym wypadem rodem ze slashera, dorzucają znakomity klimat i dobrą akcję
i w satysfakcjonujący sposób kończą sezon.
Przyznam, że spodziewałem ię po tej produkcji czegoś więcej – choć pewne przesłanie tu znajdziecie – a na pewno czegoś innego, ale i tak zabawa jest znakomita, także na polu wplatanych faktów, teorii spiskowych i autentycznych postaci, i optymistycznie nastraja na kolejne sezony. Nie jest to sezon równy poziomem, jest rozdarty, bym powiedział, ale warto go poznać. Dobrze zagrany, nieźle zrealizowany, wciąż pozostaje najlepszą telewizyjną produkcją grozy od czasów „Mistrzów Horroru”, a może nawet i „Z archiwum X”. I nawet jeśli nie spełnia wszystkich pokładanych w nim oczekiwań, które rozpalał na długo przed premierą (i okazuje się słabszy od nisko ocenionego „American Horror Stories"), polecam go z czystym sercem.
Komentarze
Prześlij komentarz