PRZENIKNĄĆ
DO HAREMU
Dwunasty tomik „Dr. Stone’a” w końcu skonfrontował
nas z tematem tego, co właściwie doprowadziło ludzi do skamienienia. Teraz
nadchodzi więc pora… Właśnie, czy w końcu poznamy jakieś konkretne odpowiedzi?
Tego Wam nie zdradzę, musicie przeczytać to sami, ale zaręczam, najnowsza
odsłona serii warta jest poznania.
Tajemniczy Pan pewnej wyspy dzierży w swych rękach
sekret petryfikacji! Senku wraz z ekipą wyruszali odkryć prawdę, ale wpadli w
pułapkę. Teraz, gdy część załogi skamieniała, jedynie przeniknięcie do obozu
wroga może pomóc odmienić sytuację i odkryć prawdę o wydarzeniach sprzed
wieków. Ale by to zrobić, musza wprowadzić Kohaku do haremu Pana, a to nie uda
się bez mobilnego laboratorium statku, a to może okazać się zadaniem ponad siły
naszych bohaterów. Ale czy aby na pewno?
„Dr. Stone” nie jest ambitny, ani odkrywczy, nie ma
się co oszukiwać. Temat z wrzuceniem bohaterów do swoistej epoki kamienia
łupanego i zmuszeniem ich do radzenia sobie jest samograjem, może częściej
wykorzystywanym w formie podróży w czasie, a nie jak tu, ocknięciem się w
przyszłości, gdzie cywilizacja już upadła, ale niewiele to zmienia. I sam fakt,
że podobne dzieła już były (przyznam, że w trakcie lektury serii przypomniało
mi się wiele dzieł, z „Tajemnicą Sagali” na czele, gdzie dziecięcy bohaterowie
trafili do przeszłości i pokazywali tamtejszym ludziom np. jak pozyskać sól)
też nie ma najmniejszego znaczenia, póki zabawa jest tak udana, jak w tej
serii. I to zabawa, która potrafi nas czegoś nauczyć, nawet jeśli bywa na tym
polu naciągana.
Co więcej można powiedzieć? Chyba tylko to, że na podstawowym poziomie „Dr. Stone” to manga dla nastoletnich chłopców, a co za tym idzie oferuje wszystko to, czego oczekują. Z głównymi bohaterami mogą się więc identyfikować, choć raczej na zasadzie „ja też chciałbym taki być” niż „to takie everyman jak ja”. Do tego króluje tu akcja, walki, dynamika, walki, dużo pięknych dziewczyn i odrobina erotyki, bez której nie mogło po prostu się obejść. Humor? Też jest. Są również i zagadki, odrobina napięcia i dużo sympatycznej lekkości.
Istotne są tu też znakomite ilustracje. Boichi to
mangaka, który nawet w swoich bardziej uproszczonych graficznie pracach stara
się upchnąć jak najwięcej detali. I chociaż jego rysunki bywają specyficzne
szczególnie e designie postaci czy traktowaniu ich proporcji, to jednocześnie
są bardzo przyjemne, miłe dla oka i pasujące do treści, która pozwala mu na
popisywanie się zarówno seksownymi kobietami, jak i naukowymi czy technicznymi
detalami.
Dla miłośników shounenów to dobra propozycja, a
momentami nawet bardzo. Nie nudzi, nie rozczarowuje, nie pozwala też się
oderwać od tomiku. Potrafi za to pobudzić apetyt na więcej.
Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz