Koniec tego roku obfituje w szereg atrakcji dla
fanów „Dragon Balla”. W końcu pojawił się zwiastun nowego filmu, który wracać
ma do początków serii i tematu Armii Czerwonej Wstęgi, a wraz z nim zapowiedź wydania
książkowej wersji kinowego hitu. Do tego od niedawana dostępny jest trzynasty
tomik mangi „Dragon Ball Super” (a w Japonii siedemnasty), kilka dni temu
pojawił się nowy odcinek serii „Super Dragon Ball Heroes”, a przy okazji na
platformie manga plus za darmo można czytać na bieżąco kolejne rozdziały „DBS”.
A najnowszy to kawał sympatycznej nawalanki po gębach, którą czyta się w kilka
chwil.
Gas stał się właśnie najpotężniejszym wojownikiem
we wszechświecie! Kto może stawić mu czoła, jak nie ten, który wcześniej
uzyskał te same zdolności, czyli Granola? Dlatego Vegeta leczy dawnego wroga,
by zapewnić dobrym szanse na zwycięstwo, ale czy to wystarczy? Początkowo wydaje
się, że Granola góruje nad wrogiem, szybko jednak okazuje się, że Gas wcale nie
walczy wykorzystując moc, którą właśnie zdobył. Czy szansa na wygraną jest już
stracona?
Ten epizod „Dragon Balla Super” jest jak większość
epizodów tej serii czy samych „Smoczych kul”. Przez całość jego trwania śledzimy
właściwie tylko kolejną wymianę ciosów. Raz jedna strona dostaje po mordzie,
raz druga, akcja pędzi na złamanie karku, dewastowane są coraz większe połacie
terenu, a my dobrze się bawimy, chociaż czytamy to już po raz n-ty i właściwie
to starcie nie różni się niczym od innych jemu podobnych. Ale na tym właśnie polega
siła shounenowych bitewaniaków, które serwując nam wciąż to samo, są w stanie zachować
poziom i wciągnąć czytelnika.
Poza tym mamy tu trochę dialogów, właściwie
wrzuconych po to by sprecyzować czemu Granola początkowo radzi sobie lepiej, niż
Gas, a także kilka scen humorystycznych. Co prawda na dowcipy miejsca tutaj nie
ma, ale już na zabawne miny szczególnie Gasa, kiedy Granola spuszcza mu łomot już tak. Dzięki temu czyta się to jeszcze
przyjemniej i równie przyjemnie ogląda – w końcu ilustracje Toyotarou zachowują
charakter prac Toriyamy, z jednoczesnym dodaniem do niego większej ilości
detali czy zagęszczenia kadrów.
Słowem podsumowania: warto. Wciąż, nadal, zawsze. „Dragon
Ball” to klasa sama w sobie i rzecz, która się nie starzeje, ani tym bardziej
nie zawodzi.
Komentarze
Prześlij komentarz