Dragon Ball Super #79: Gas vs. Granolah – Akira Toriyama, Toyotaru

GAS KONTRA GRANOLA

 

Koniec tego roku obfituje w szereg atrakcji dla fanów „Dragon Balla”. W końcu pojawił się zwiastun nowego filmu, który wracać ma do początków serii i tematu Armii Czerwonej Wstęgi, a wraz z nim zapowiedź wydania książkowej wersji kinowego hitu. Do tego od niedawana dostępny jest trzynasty tomik mangi „Dragon Ball Super” (a w Japonii siedemnasty), kilka dni temu pojawił się nowy odcinek serii „Super Dragon Ball Heroes”, a przy okazji na platformie manga plus za darmo można czytać na bieżąco kolejne rozdziały „DBS”. A najnowszy to kawał sympatycznej nawalanki po gębach, którą czyta się w kilka chwil.

 

Gas stał się właśnie najpotężniejszym wojownikiem we wszechświecie! Kto może stawić mu czoła, jak nie ten, który wcześniej uzyskał te same zdolności, czyli Granola? Dlatego Vegeta leczy dawnego wroga, by zapewnić dobrym szanse na zwycięstwo, ale czy to wystarczy? Początkowo wydaje się, że Granola góruje nad wrogiem, szybko jednak okazuje się, że Gas wcale nie walczy wykorzystując moc, którą właśnie zdobył. Czy szansa na wygraną jest już stracona?

 

Ten epizod „Dragon Balla Super” jest jak większość epizodów tej serii czy samych „Smoczych kul”. Przez całość jego trwania śledzimy właściwie tylko kolejną wymianę ciosów. Raz jedna strona dostaje po mordzie, raz druga, akcja pędzi na złamanie karku, dewastowane są coraz większe połacie terenu, a my dobrze się bawimy, chociaż czytamy to już po raz n-ty i właściwie to starcie nie różni się niczym od innych jemu podobnych. Ale na tym właśnie polega siła shounenowych bitewaniaków, które serwując nam wciąż to samo, są w stanie zachować poziom i wciągnąć czytelnika.

 


Poza tym mamy tu trochę dialogów, właściwie wrzuconych po to by sprecyzować czemu Granola początkowo radzi sobie lepiej, niż Gas, a także kilka scen humorystycznych. Co prawda na dowcipy miejsca tutaj nie ma, ale już na zabawne miny szczególnie Gasa, kiedy Granola spuszcza mu łomot  już tak. Dzięki temu czyta się to jeszcze przyjemniej i równie przyjemnie ogląda – w końcu ilustracje Toyotarou zachowują charakter prac Toriyamy, z jednoczesnym dodaniem do niego większej ilości detali czy zagęszczenia kadrów.

 

Słowem podsumowania: warto. Wciąż, nadal, zawsze. „Dragon Ball” to klasa sama w sobie i rzecz, która się nie starzeje, ani tym bardziej nie zawodzi.

Komentarze