Head Lopper #4: Wyprawa do schodów Mulgrida – Andrew McLean

SCHODY DO NIEBA

 

„Head Lopper” to jedna z tych niepozornych serii, które potrafią uwieść. Spójrzcie na ilustracje, to bardzo prosta robota, bez fajerwerków i wybitności, tak cartoonowa, jakby pochodziła z komiksu dla dzieci. Spójrzcie na opis fabuły: klasyk, by nie rzec schemat. Co jeszcze można powiedzieć w tym gatunku? Oryginalnego? Niewiele. Nadal jednak można dobrze odtworzyć wszystkie te klisze w atrakcyjny sposób i to właśnie robi autor tej serii, dając nam naprawdę udany i nastrojowy produkt.

 

Nergal i Agata powracają, by wziąć udział w kolejnej wyprawie. Tym razem ich celem jest odnalezienie przejścia do niebios. Bo tylko pomoc znajdującego się na końcu schodów Mulgrida może pomóc im wybrnąć z obecnej, jakże ciężkiej sytuacji. Ale sama wyprawa też nie będzie należeć do łatwych. Czy podołają temu, co na nich czeka?

 

Jako miłośnik kina, najbardziej ukochałem na tym polu okres przełomu lat 70. i 80. (z nutą 90.) XX wieku i to się nigdy nie zmieni. Wtedy filmy miały klimat, miały w sobie magię, miały też nutę szaleństwa, gdzie niepsujące do siebie gatunki splatały się w znakomitą całość. i miały klimatem, jakiego próżno szukać teraz w kinie. Po co o tym wspominam? Bo „Head Lopper” to seria, która swoim wykonaniem i panującym na stronach nastrojem oferuje mi to, co kocham we wspomnianych filmach (i popkulturze tamtego kresu w ogóle – czyż sama okładka nie kojarzy Wam się ze starymi grami?). I robi to w dobrym stylu.

 

„Head Lopper” nie jest ambitny, ale i nie miał taki być. Nie jest pomysłowy czy odkrywczy – wszystko, co tu mamy, było już po wielokroć w fantastyce. Nie jest też bezbłędnie wykonany, bo mamy tutaj całe mnóstwo prostoty i elementów, które wyglądają, jak przeznaczone stricte dla dzieci, choć dla dzieci nie są, ale to naprawdę drobiazgi. Bo nawet jeśli seria ta nie jest, jak „Nienawidzę Baśniowa”, gdzie dziecięca estetyka jest celowym zabiegiem, to i tak ma to swój ewidentny urok.

 


Trzeba przyznać, ze autor „Head Loppera” poszedł tu po najmniejszej linii oporu. Fabuła jest prosta, nie ma pretensji do bycia czymś więcej, niż prostą rozrywką, gdzie nie brak krwi czy wulgarności. Bo to męska opowieść o silnym samcu, który za pomocą miecza albo pięści rozwiązuje swoje problemy. Jest fantastyka, dużo mamy tu popisów wyobraźni, niezwykłych stworzeń i tym podobnych elementów, a jeszcze więcej akcji, dzięki czemu album czyta się szybko i bez nudy. Po najmniejszej linii oporu twórca idzie też na polu graficznym, gdzie nie ma nieudanych rysunków, bo obrał taką estetykę, że nawet to, co nieudane jest, jakby takie właśnie miało być.

 


Efekt finalny jest jednak zadziwiająco udany. I podobny do prac Mike’a Mignoli, z którego komiksów, przynajmniej graficznie, seria ta czerpie pełnymi garściami. I chociaż na pierwszy rzut oka może wydawać się, że to nic ciekawego, „Head Lopper” dobrze broni się jako przygodowe, mocne fantasy. Nie tylko dla facetów, nawet jeśli do nich kierowane jest przede wszystkim. 





Komentarze