„Head Lopper” to jedna z tych niepozornych serii,
które potrafią uwieść. Spójrzcie na ilustracje, to bardzo prosta robota, bez
fajerwerków i wybitności, tak cartoonowa, jakby pochodziła z komiksu dla
dzieci. Spójrzcie na opis fabuły: klasyk, by nie rzec schemat. Co jeszcze można
powiedzieć w tym gatunku? Oryginalnego? Niewiele. Nadal jednak można dobrze
odtworzyć wszystkie te klisze w atrakcyjny sposób i to właśnie robi autor tej
serii, dając nam naprawdę udany i nastrojowy produkt.
Nergal i Agata powracają, by wziąć udział w kolejnej
wyprawie. Tym razem ich celem jest odnalezienie przejścia do niebios. Bo tylko
pomoc znajdującego się na końcu schodów Mulgrida może pomóc im wybrnąć z obecnej,
jakże ciężkiej sytuacji. Ale sama wyprawa też nie będzie należeć do łatwych.
Czy podołają temu, co na nich czeka?
Jako miłośnik kina, najbardziej ukochałem na tym
polu okres przełomu lat 70. i 80. (z nutą 90.) XX wieku i to się nigdy nie
zmieni. Wtedy filmy miały klimat, miały w sobie magię, miały też nutę szaleństwa,
gdzie niepsujące do siebie gatunki splatały się w znakomitą całość. i miały klimatem,
jakiego próżno szukać teraz w kinie. Po co o tym wspominam? Bo „Head Lopper” to
seria, która swoim wykonaniem i panującym na stronach nastrojem oferuje mi to,
co kocham we wspomnianych filmach (i popkulturze tamtego kresu w ogóle – czyż
sama okładka nie kojarzy Wam się ze starymi grami?). I robi to w dobrym stylu.
„Head Lopper” nie jest ambitny, ale i nie miał taki
być. Nie jest pomysłowy czy odkrywczy – wszystko, co tu mamy, było już po
wielokroć w fantastyce. Nie jest też bezbłędnie wykonany, bo mamy tutaj całe
mnóstwo prostoty i elementów, które wyglądają, jak przeznaczone stricte dla
dzieci, choć dla dzieci nie są, ale to naprawdę drobiazgi. Bo nawet jeśli seria
ta nie jest, jak „Nienawidzę Baśniowa”, gdzie dziecięca estetyka jest celowym
zabiegiem, to i tak ma to swój ewidentny urok.
Trzeba przyznać, ze autor „Head Loppera” poszedł tu
po najmniejszej linii oporu. Fabuła jest prosta, nie ma pretensji do bycia
czymś więcej, niż prostą rozrywką, gdzie nie brak krwi czy wulgarności. Bo to
męska opowieść o silnym samcu, który za pomocą miecza albo pięści rozwiązuje
swoje problemy. Jest fantastyka, dużo mamy tu popisów wyobraźni, niezwykłych
stworzeń i tym podobnych elementów, a jeszcze więcej akcji, dzięki czemu album
czyta się szybko i bez nudy. Po najmniejszej linii oporu twórca idzie też na
polu graficznym, gdzie nie ma nieudanych rysunków, bo obrał taką estetykę, że
nawet to, co nieudane jest, jakby takie właśnie miało być.
Efekt finalny jest jednak zadziwiająco udany. I
podobny do prac Mike’a Mignoli, z którego komiksów, przynajmniej graficznie,
seria ta czerpie pełnymi garściami. I chociaż na pierwszy rzut oka może wydawać
się, że to nic ciekawego, „Head Lopper” dobrze broni się jako przygodowe, mocne
fantasy. Nie tylko dla facetów, nawet jeśli do nich kierowane jest przede
wszystkim.
Komentarze
Prześlij komentarz