Lobo: Paramilitarne Święta Specjalne / Lobotomia w San Diego – Keith Giffen, Alan Grant, Simon Bisley, Kev O’Neil
Szukacie niepokornej opowieści świątecznej?
Opowieści przy której wymięka „The Goon”, „Zły Mikołaj” i im podobne historie?
Poznajcie „Paramilitarne Święta Specjalne”, jeden z najlepszych komiksów o Lobo
z niezapomnianymi rysunkami Simona Bisleya. I chociaż druga historia zawarta w
tym tmsemicowym wydaniu już takiego wrażenia nie robi, jako całość polecam ten
komiks bardzo gorąco.
Wielodzietna rodzina oczekuje Świąt. Ale oczekuje
to za dużo powiedziane. Czas do Gwiazdki odliczają bowiem z lękiem, bo jak
wiadomo, dzieci w liczbie dziesięciu, kiedy nie dostaną prezentów, najpewniej
ich zabiją. I oto trafia do nich książka. Iście Wigilijna opowieść o Lobo,
który został wynajęty przez króliczka wielkanocnego do zabicia tyrana znanego
jako Święty Mikołaj. Książka, która może raz na zawsze odmienić ich życie. Ale
czy zdołają skorzystać z niej, jak należy?
Kolejny świetny, satyryczny, mocny i kontrowersyjny
„Lobo” to rzecz bezwzględnie dla dojrzałych czytelników, ale przeczytania
koniecznie warta. Może sam początek nieco szwankuje, ale potem zabawa się
rozkręca i staje wprost wyśmienita. I choć może nie jest to dzieł na miarę „Ostatniego
Czarniana”, czy „Lobo Powraca” (choć też świetnie narysowane przez Bisleya), to
wciąż bije na głowę większość przygód szalonego rzeźnika.
Nic więc dziwnego, że doczekała się dwóch
kontynuacji – też rysowanych przez Bisleya – gdzie Lobo spotyka Authority. I
tylko szkoda, że nie wydano ich w Polsce. Przy okazji warto też nadmienić
średni przekład tmsemicowego wydania (tytuł niestety wypada bardzo słabo, a co
gorsza pozostał taki sam we wznowieniu od Egmontu) i samo dość przeciętne
wydanie. Ale i tak to dobry, brutalny i zabawny twór dla tych, którzy chcą
odtrutki na świąteczną komercję i bezkompromisowej jazdy bez trzymanki, gdzie
nie liczy się sens i ambicje, a lejąca krew, flaki i kolejne urazy.
Gorzej jest z drugim komiksem wchodzącym w skład
tego albumu / zeszytu – opowieści, w której Lobo czytając nowy zeszyt Supermana
z emocji niszczy komiks. Chce teraz zdobyć drugi egzemplarz, ale nie zamierza
go kupować, żeby nie dać zarobić wydawcy. Po paru próbach, w tym w DC, udaje
się na targi komiksów i tam zaczyna się… Właśnie, rzeź czy nie rzeź?
Scenariusz najgorszy nie jest, bo całkiem
sympatyczna to satyra na konwenty komiksowe, ale brak tu oryginalności, brak
prawdziwego pazura i większej pomysłowości też zabrakło. Została jeszcze jedna
lobowa humoreska, którą przeczytać można, ale nie trzeba, zepsuta przez mocno
przeciętne ilustracje, którym odmówiono szaleństwa i klimatu.
Efekt finalny? I tak warto poznać. Dla pierwszej,
głównej opowieści, ale tylko to się liczy.
Komentarze
Prześlij komentarz