Jak wiecie z moich recenzji, nie przepadam za light
novelami. I to dość mocno. Kilka miałem w swoich rękach, niektóre czytało się
całkiem nieźle, ale… No właśnie. „My Hero Academia Light Novel: Historie szkolne”
to właściwie pierwsza tego typu publikacja, którą naprawdę miałem ochotę
przeczytać. I chociaż zachowała zwyczajowy poziom charakterystyczny dla LN,
musze przyznać, że jako fan serii w trakcie lektury bawiłem się naprawdę nieźle.
Życie w szkole bohaterów to nie tylko walki i dojrzewanie
do zostania herosem. To też typowo szkolne sprawy, jak festiwal sportowy, praktyki
i im podobne trakcje. A teraz nadchodzi… dzień, gdy placówkę odwiedzają
rodzice. Uczniowie dostają swoją szansę pokazania, co osiągnęli i kim stali się
do tej pory. Ale co z tego wyniknie?
Na początku napisałem, że „My Hero Academia
Light Novel: Historie szkolne” to właściwie pierwsza tego typu publikacja,
którą naprawdę miałem ochotę przeczytać i chcę doprecyzować to właściwie.
W swojej czytelniczej karierze miałem ochotę na kilka light nowelek, od dzieł
Makoto Shinkaia, po „Neon Genesis Evangelion”, ale zawsze okazywało się, że
jest mi z nimi nie pod drodze. Owszem, na takie dzieła, jak „Kimetsu no Yaiba”
w formie LN też miałem ochotę, ale dopiero teraz, przy „My Hero Academii”
nabrałem prawdziwej ochoty. To tyle w kwestii wyjaśnienia, przejdźmy zatem do
samej książeczki.
Jej treść to po prostu zabawne, mniej epickie perypetie
doskonale znanych nam bohaterów. Tym razem akcja skupiona jest bardziej wokół szklonego
życia i związanych z nim wydarzeń. Nie ma tu wielkich, zmieniających wszystko
scen, jest lekka rozrywka, osadzona gdzieś po 59 rozdziale mangi (tom 7) i oferująca
zarówno nieco rodzinnej nuty, jak i akcji (choćby świetne sceny ze złodziejem).
Wszystko to zrobione jakby dla odprężenia po poważniejszych akcjach, pełne
humoru, lekkości i nastawienia na tematy rekreacyjne bym powiedział, jedynie z
nutą akcji.
Dzięki takiemu podejściu, które nie ingeruje w główne
wydarzenia – te zawsze zostawia się przecież autorom oryginałów - seria
„Historie szkolne” (w chwili, gdy piszę te słowa, na rynku japońskim jest już
tego sześć tomów) nadaje się też dla nowych odbiorców, którzy może mangi nie
znają, ale lubią light novele i zaciekawi ich koncepcja. Do tego dorzućcie świetne
ilustracje – Kohei Horikoshi nawet gdy szkicuje tak, jak w tym wypadku, robi to
naprawdę znakomicie – i ładne wydanie.
Dla fanów „My Hero Academii” to rzecz, którą
powinni poznać. nie jest to typowe musisz-to-mieć, bo nie wprowadza żadnych
istotnych elementów do fabuły, ale znać warto, bo jest przyjemną lekturą. Nawet
jeśli za light nowelkami wcale nie przepadacie.
Dziękuję wydawnictwu
Waneko za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz