Poprzedni komiks Timothé’a Le Bouchera, „Dni,
których nie znamy”, okazał się wielkim pozytywnym zaskoczeniem i jedną z
najlepszych pozycji, jakie w swej karierze wydał Non Stop Comics. Na tą
premierę zacierałem więc ręce niemal równie mocno, co na „Maskę”. Czy było
warto? Jasne, że tak – że posłużę się takim kolokwializmem – bo to kolejny
znakomity komiks, potrafiący wciągnąć i wywołać wiele emocji.
Tytułowy pacjent to młody mężczyzna, który właśnie
wybudził się z trwającej sześć lat śpiączki. Był ofiarą masakry, która
kosztowała życie całą rodzinę i przeżył jako jedyny, teraz jest nastolatkiem w
ciele mężczyzny, na dodatek z dziurami w pamięci i masę problemów ze zdrowiem.
Zajmuje się nim dr. Anna, która chce by przypomniał sobie o tym, co wydarzyło
się przed laty i by zrozumiał sens nawiedzającego jego sny mężczyzny w czerni.
Kobiet nie spodziewa się jednak, co przyniosą te wspólne sesje…
Timothé Le Boucher, jak widać po powyższym opisie,
szczególnie upodobał sobie temat ludzkiej psychiki, mózgu i tego, co traumy
robią z nimi. O tym traktowały znakomite „Dni, których nie znamy”, gdzie
śledziliśmy losy człowieka z rozdwojeniem jaźni, którego druga osobowość coraz
bardziej przejmuje kontrolę nad ciałem, sprawiając, że budzi się coraz
rzadziej. Tam mózg skrywał tajemnicę, która zaskakiwała pod koniec, tu jest
podobnie. Czy zaskoczenie jest, czy nie, nie będę zdradzał, oceńcie sami, ale
mamy tu kolejny raz do czynienia ze świetnym komiksem dla czytelników
znudzonych typowymi opowieściami obrazkowymi.
Z jednej strony mamy tu do czynienia z rasowym
thrillerem, z drugiej jednak, jak poprzednio, choć i tam mieliśmy thriller, romans
czy science fiction, bardziej na czoło wysuwa się tu obyczajowa warstwa opowieści.
A ta, jak zawsze, urzeka. Le Boucher po raz kolejny udowadnia z jaką wprawą
porusza się na gruncie, na jaki sam siebie rzucił, jak lawiruje między
gatunkowymi pułapkami i oferuje nam niebanalną historię, którą zarówno odbiera
się umysłem, jak i sercem. I zarówno dobrze się przy tym bawi, jest zaciekawiony
o daje się też porwać emocjom.
Rysunki? Te są proste, sterylne, unikające czerni,
ale mają w sobie coś, co wpada w oko. Kreska jest czysta, postacie wyraźne i
wyraziste, świat ciekawie odmalowany, a proste kolory dobrze dobrane i
uzupełniające szatę graficzną. i przy okazji budujące ciekawy nastrój, jaki
panuje na stronach albumu. Widać to zresztą już po okładce, ale środek, po bliższym
poznaniu, wypada jeszcze lepiej i warto o tym pamiętać.
Jeśli lubicie dobre, nieoczywiste komiksy, to pozycja
dla Was. Coś z ambicjami i pomysłem. Oby kolejne komiksy autora jak najszybciej
trafiły na polski rynek, bo są tego warte.
Komentarze
Prześlij komentarz