X-Men. Punkty zwrotne: Kompleks mesjasza – Ed Brubaker, Mike Carey, Peter David, Craig Kyle, Christopher Yost, Chris Bachalo, Humberto Ramos, Marc Silvestri, Billy Tan
Jeśli czytaliście dwa wydane dotąd nad Wisłą tomy
„X-Men” ze scenariuszami Eda Brubakera, wiecie że potrafi napisać dobrą
rozrywkową opowieść, nawet jeśli nie jest ona wybitna. Jeśli jednak poczuliście
zawód (a w przypadku „Powstania i upadku imperium Si’ar” było to możliwe),
zapomnijcie o nim i sięgnijcie po ten tom. „Kompleks Mesjasza” bowiem to kawał
wyśmienitej opowieści o X-Men i jednego z najlepszych wewnętrznych
crossoverów/eventów z marvelowskimi mutantami.
Po wydarzeniach „Rodu M” populacja mutantów z
milionów zredukowana została do setek. Od tamtej pory nie urodził się też żaden
nowy posiadacz genu X. Aż do teraz. gdy na świat w końcu przychodzi kolejny
mutant, X-Men widzą w tym nadzieję na odrodzenie gatunku. Ale są też tacy, dla
których dziecko to wcale nie jest Mesjaszem, a Antychrystem i zrobią wszystko,
z rzezią niewiniątek włącznie, byle je dopaść. Gdy zaczyna się nowa wojna
genetyczna, wszystko staje się możliwe. Tylko czy mutanci wyjdą z niej
zwycięsko?
„Kompleks Mesjasza” to opowieść, której korzenie
sięgają daleko wstecz, bo do eventu „Ród M”. po nim pojawiło się wiele komiksów
osadzonych w nowej mutanckiej rzeczywistości, gdzie za sprawą Wandy gatunek
został zredukowany do jedynie setek przedstawicieli Homo Superior. Były wśród
nich znane na polskim rynku historie, jak „Syn M” czy „Mordercza geneza” oraz
całe mnóstwo innych, w tym event „Decimation”. „Kompleks Mesjasza”, a także
kontynuujące go „Messiah War” i „Second Comming”, tworzące zamknięta trylogię,
to po prostu jeszcze jeden rozdział znakomitej, rozległej sagi o upadku i
próbie odrodzenia się rasy mutantów. I to jakże udany.
Dzieło Brubakera mocno czerpie z tradycji komiksów
z latach 90., gdzie masa bohaterów stawała do walki o przyszłość, mierząc się z
wrogami w ponurej opowieści, gdzie równie ważne, co akcja, były dylematy
moralne bohaterów i to, co ogólnie siedziało w ich głowach. I właśnie dzięki
takiemu sentymentalnemu, a może należałoby rzec oldschoolowemu podejściu,
„Kompleks Mesjasza” jest tak udany. To mroczna, ponura opowieść, która wciąga
od pierwszych– wypełnionych zresztą akcją – stron i nie przestaje do samego
końca. Intryguje, potrafi poruszyć, przede wszystkim jednak zapewnia dobrą
zabawę i to podaną w dojrzalszy niż zazwyczaj sposób, dzięki czemu nawet starsi
fani – szczególnie ci, wychowani na komiksach z lat 90. – znajdą tu coś dla
siebie.
I nawet rysunki w pewien sposób kojarzą się z
tamtymi czasami. Szczególnie te Marca Silvstriego, który stara się od zawsze
naśladować kreskę Jima Lee i jemu podobnych i chociaż nie robi tego idealnie,
tu wypada dobrze. Co w połączeniu z widowiskowym, pełnym efektów, ale jednak
dość mrocznym kolorem, daje ciekawy efekt. A wszystko to razem ze scenariuszem
składa się na naprawdę znakomity komiks. Coś, co warto polecić miłośnikom
mutantów, ale też i samego Brubakera (a w szczególności jego prac pokroju
„Kapitana Ameryki”), który pozostaje jednym z ciekawszych scenarzystów naszych
czasów. I chociaż nie tylko on pisał scenariusze do tego tomu, udało się
zachować dość spójną jakość.
W skrócie, naprawdę warto. To dobre rozpoczęcie
nowej linii wydawniczej „Punkty zwrotne”, ale przede wszystkim naprawdę dobry
komiks. W sam raz na gwiazdkowy prezent dla fanów „X-Men”.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostepnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz