Armada, tom 2 – Jean-David Morvan, Philippe Buchet

ARMADA LECI DALEJ

 

„Armada” to jedna z tych serii, na wznowienie których najbardziej czekałem od lat. Jako nastolatek poznałem pierwsze cztery tomy serii, przez lata zastanawiałem się, czy nie uzupełnić kolekcji o pozostałe, ale jakoś się to nie udawało. A teraz cykl powrócił w zbiorczych albumach, jeszcze lepiej wydany niż wcześniej. I jeśli jeszcze go nie znacie, poznajcie koniecznie, bo dla mnie to jedna z najlepszych serii science fiction jakie czytałem i chętnie będę do niej wracał jeszcze nie raz.

 

W albumie czekają na nas cztery kolejne opowieści o Navis. W pierwszej jej ciekawość na temat własnej rasy i gatunku może w końcu zostać choć trochę zaspokojona dzięki wystawie poświęconej ludzkiej kulturze. Ale nie ma jeszcze pojęcia, co tak naprawdę ją czeka i jakie brudy Armoady odkryje…

Potem będzie musiała zmierzyć się z wojną, jaka toczy pewną planetę. Gdy Navis rozbija się na nieznanym globie, trafia w sam środek konfliktu między maszynami i ludźmi. Ale czy jej obecność tutaj wpłynie na to, co się dzieje?

Jakby tego było mało w dalszych historiach czeka na nią wielki spisek, z którym będzie musiała się uporać, a także szansa na wymarzone spotkanie ludzi. Ale czy na pewno będzie to spotkanie, na jakie czekała? I czego się dowie przy okazji?

 

W poprzednich czterech albumach autorzy zgłębili większość typów fantastyki naukowej, jakie istnieją – od odkrywania nowego świata, przez steam punk, na science fantasy skończywszy. Czy zostało im coś jeszcze do eksplorowania? Trochę tak, jak chociażby cyberpunk czy horror SF i w nowym tomie trochę zbaczają w tę stronę. Cyberpunku co prawda tu nie uświadczycie wiele – chyba, że za takowy uznacie walkę człowieka z maszynami – ale już do horroru całkiem temu blisko. A przynajmniej do schematów i motywów przez starszaki w realiach kosmicznych wykorzystywane – Navis a to rozbija się na obcej planecie, a to pojawia się tajemniczy sygnał z kosmosu, który może być spełnieniem jej marzeń o spotkaniu swoich ziomków… Znamy to i lubimy, pod warunkiem, że jest dobrze wykonane, a tu jest i to bardzo.

 


I właśnie na takich schematach opiera się cała ta seria. Autorzy biorą to, co w fantastyce najbardziej znane i lubiane, dorzucają silną kobiecą bohaterkę – silną, ale i seksowną, niebojącą się paradować niemal nago – dorzucają do tego dużo akcji, świetne pomysły, jak w albumie, gdzie genialnie w tym tomie sparodiowano Włochów i… W ostatecznym rozrachunku powstaje seria, która nie jest wcale tym, czym się wydaje, czyli stricte męskim SF, a naprawdę dobrą fantastyką dla każdego miłośnika gatunku, niezależnie od płci.

 

I genialnie przy tym zilustrowanym. Kreska ma w sobie i cartoonową lekkość, i widowiskową nutę, przede wszystkim jednak urzeka i zachwyca detalami, realizmem i pietyzmem oddania szczegółów. Ogląda się to wszystko nawet jeszcze lepiej, niż czyta, chociaż fabuły są bardzo satysfakcjonujące, wciągające i niewolne od satyry czy odniesień do ważkich kwestii. Do tego mamy też wyśmienite wydanie i… Właśnie, nic więcej nie trzeba dodawać. Jeśli cenicie dobrą fantastykę, sięgnijcie w ciemno.

 

Dziękuję wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


Komentarze