„Armada” to jedna z tych serii, na wznowienie
których najbardziej czekałem od lat. Jako nastolatek poznałem pierwsze cztery
tomy serii, przez lata zastanawiałem się, czy nie uzupełnić kolekcji o
pozostałe, ale jakoś się to nie udawało. A teraz cykl powrócił w zbiorczych albumach,
jeszcze lepiej wydany niż wcześniej. I jeśli jeszcze go nie znacie, poznajcie
koniecznie, bo dla mnie to jedna z najlepszych serii science fiction jakie czytałem
i chętnie będę do niej wracał jeszcze nie raz.
W albumie czekają na nas cztery kolejne opowieści o
Navis. W pierwszej jej ciekawość na temat własnej rasy i gatunku może w końcu
zostać choć trochę zaspokojona dzięki wystawie poświęconej ludzkiej kulturze. Ale
nie ma jeszcze pojęcia, co tak naprawdę ją czeka i jakie brudy Armoady odkryje…
Potem będzie musiała zmierzyć się z wojną, jaka
toczy pewną planetę. Gdy Navis rozbija się na nieznanym globie, trafia w sam
środek konfliktu między maszynami i ludźmi. Ale czy jej obecność tutaj wpłynie
na to, co się dzieje?
Jakby tego było mało w dalszych historiach czeka na
nią wielki spisek, z którym będzie musiała się uporać, a także szansa na
wymarzone spotkanie ludzi. Ale czy na pewno będzie to spotkanie, na jakie
czekała? I czego się dowie przy okazji?
W poprzednich czterech albumach autorzy zgłębili
większość typów fantastyki naukowej, jakie istnieją – od odkrywania nowego
świata, przez steam punk, na science fantasy skończywszy. Czy zostało im coś
jeszcze do eksplorowania? Trochę tak, jak chociażby cyberpunk czy horror SF i w
nowym tomie trochę zbaczają w tę stronę. Cyberpunku co prawda tu nie
uświadczycie wiele – chyba, że za takowy uznacie walkę człowieka z maszynami –
ale już do horroru całkiem temu blisko. A przynajmniej do schematów i motywów
przez starszaki w realiach kosmicznych wykorzystywane – Navis a to rozbija się
na obcej planecie, a to pojawia się tajemniczy sygnał z kosmosu, który może być
spełnieniem jej marzeń o spotkaniu swoich ziomków… Znamy to i lubimy, pod
warunkiem, że jest dobrze wykonane, a tu jest i to bardzo.
I właśnie na takich schematach opiera się cała ta
seria. Autorzy biorą to, co w fantastyce najbardziej znane i lubiane, dorzucają
silną kobiecą bohaterkę – silną, ale i seksowną, niebojącą się paradować niemal
nago – dorzucają do tego dużo akcji, świetne pomysły, jak w albumie, gdzie genialnie w tym tomie sparodiowano Włochów i… W ostatecznym
rozrachunku powstaje seria, która nie jest wcale tym, czym się wydaje, czyli stricte
męskim SF, a naprawdę dobrą fantastyką dla każdego miłośnika gatunku,
niezależnie od płci.
I genialnie przy tym zilustrowanym. Kreska ma w
sobie i cartoonową lekkość, i widowiskową nutę, przede wszystkim jednak urzeka
i zachwyca detalami, realizmem i pietyzmem oddania szczegółów. Ogląda się to
wszystko nawet jeszcze lepiej, niż czyta, chociaż fabuły są bardzo satysfakcjonujące,
wciągające i niewolne od satyry czy odniesień do ważkich kwestii. Do tego mamy
też wyśmienite wydanie i… Właśnie, nic więcej nie trzeba dodawać. Jeśli cenicie
dobrą fantastykę, sięgnijcie w ciemno.
Dziękuję wydawnictwu Egmont
za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz