„Devilman” to kolejny absolutny mangowy klasyk,
który na polski rynek trafił po długich latach od swojej premiery. Ale mimo to
komiks ten wciąż pozostaje bardzo atrakcyjnym tytułem, po który warto sięgnąć.
Tym bardziej, że dostajemy go w takiej edycji.
Dotąd ludzkość nie miała okazji zmierzyć się z
takim złem. Teraz się to zmienia. A jedyną szansą na ratunek mogą być… demony!
Demoniczne byty od tysięcy lat pozostawały
uwięzione w wiecznej zmarzlinie. Teraz jednak w końcu powracają na Ziemię i
zaczyna się koszmar. Jak poradzić sobie z takim przeciwnikiem? Ludzkość
znajduje sposób i na to – trzeba połączyć się z demonem wykorzystując jego moc,
poradzić sobie z wrogiem. Problem w tym, że aby nie stracić człowieczeństwa,
takiego ryzyka podjąć się musi ktoś o czystym sercu! I tu na scenę wkracza
Akira Fudo. Ale czy sobie poradzi?
„Devilman” na rynku po raz pierwszy pojawił się na
początku lat 70. ubiegłego wieku i chociaż seria skończyła się na pięciu tomach
(w Polsce wszystkie one zebrane zostaną w dwóch tomach), nie dała tak łatwo o
sobie zapomnieć. Przez lata powstały liczne sequele, spin-offy i nowe wersje,
jak „Violence Jack”, „Devilman Lady”, „Neo Devilman” czy „Devilman G”. Powstały
też adaptacje anime, pierwsza już w roku 1972, najnowsza, „Devilman: Crybaby” w
2018 roku. Jak wiec widać, mamy tu do czynienia z dziełem nie tylko kultowym,
ale i docenionym i wartym poznania. I tak rzeczywiście jest.
Jeśli chodzi o pierwsze wrażenie, jakie sprawia „Devilman”, to jest ono porównywalne do lektury mang Osamu Tezuki. Zresztą prace Tezuki i Nagaia są do siebie bliźniaczo podobne – taki sam disnejowsko niemalże design postaci, taka sama ilość cartoonowych elementów, podobnie dopracowane tła i detale, a także świetnie budowany klimat. Prowadzenie akcji i narracja też są zbliżone, a przy okazji to, co na pierwszy rzut oka wygląda dość niewinnie, jakby przeznaczone było dla dzieci, wcale takie nie jest. „Devilman” nie stroni od mocnych momentów, krwawych scen połączonych z odcinaniem kończyn czy przebijaniem ciała czy erotyki.
Abstrahując od tego, sama treść to kawał dobrej
opowieści łączącej fantasy, horror i akcję. Są tu walki, są widowiskowe czy
mroczne sceny, jest pewna groza, może nie jest ona tak namacalna i dojmująca,
jak w mangach Junjiego Ito, a atmosfera nie jest tak gęsta, jednak prace Nagaia
mają swój przyjemny klimat i dobrze oddają to, co powinny. I naprawdę mają swój
urok, oldschoolowy i specyficzny – jak mangi Tezuki – ale jednak wyrazisty.
W efekcie w ręce czytelników trafia kawał bardzo
dobrej, klasycznej mangi. Świetnie napisanej i zilustrowanej, równie znakomicie
wydanej – tom liczy 650 stron i można go dostać w wersji z miękką, jak i twardą
oprawą – i wartej polecenia. Kto lubi klasykę opowieści obrazkowych, poznać
powinien koniczynie.
Tytuł kupicie tutaj:
Komentarze
Prześlij komentarz