Trudno nazwać mnie fanem „Diuny”. Książkowy
pierwowzór mnie nie porwał, komiksy na podstawie serii czytałem, ale też mnie
nie zachwyciły. Film Davida Lynch z 1984, choć reżysera uwielbiam, też był dla
mnie pewnym rozczarowaniem. Po nowej wersji kinowej nie spodziewałem się więc wiele,
po zwiastunach miałem wręcz wrażenie, że będzie to kino tragiczne. Na szczęście
po seansie okazało się, że to całkiem udany film łączący fantastykę i przygodę.
Przyzwoicie zrealizowany, nawet jeśli momentami aż prosił się o skrócenie, wart
jest poznania jeśli cenicie pierwowzór.
Diuna to pustynna planeta, której podstawową zaletą
są złoża pewnej bardzo cennej i ważnej substancji. Dla ludzi jest to jednak
miejsce bardzo niegościnne, a właśnie tu trafia rodzina Atrydów, która ma objąć
glob we władanie. Rzecz w tym, że nic nie jest tym, czym się wydaje, a
najmłodszy z rodu, Paul, trafi wkrótce w sam środek śmiertelnie niebezpiecznych
wydarzeń, które sprawią, że stanie oko w oko z własnym przeznaczeniem…
Gdzieś spotkałem się z określeniem, że ta filmowa „Diuna”
jest tym dla książkowego pierwowzoru, czym dla prozy Tolkiena był „Władca
Pierścieni” Petera Jacksona, ale nie zgodzę się z tym. „Władca” to arcydzieło w
swoim gatunku, genialnie zrealizowane, z perfekcyjnie dobraną obsadą i podane
nam z wielką miłością i szacunkiem, którymi twórcy darzyli powieściowy
oryginał. Czuć tam pasję, czuć ambicje, czuć artyzm i przede wszystkim świetną
zabawę, która udziela się widzowi. Tamta trylogia była kinem zrodzonym z namiętności,
można by rzec, i to z niej emanuje. „Diuna” natomiast, nawet jeśli zrodzona jest z fascynacji
sagą Herberta, pozostaje dziełem skalkulowanym pod gusta współczesnych widzów.
Największy problem mam jednak z obsadą. Ani Timothée
Chalamet ani tym bardziej Zendaya nie pasują mi do ról, w których ich obsadzono.
I aktorsko radzą sobie mocno przeciętnie, a ponieważ to na nich spoczywa ciężar
produkcji, stanowi to pewien zawód. Z drugiej jednak strony nie grają źle, a „Diuna”,
poza kilkoma przesadnie przedłużonymi scenami, to sprawnie zrealizowane kino
rozrywkowe, całkiem widowiskowe i przyjemne w odbiorze. Prawie dwuipółgodzinny
seans mija widzowi całkiem szybko, bez znużenia, za to z całkiem sporą dozą
przyjemności.
Nie jest to kino wybitne, jednak na tle podobnych
produkcji z ostatnich lat wypada naprawdę dobrze. Przyjemne wizualnie, z
całkiem udanym klimatem, może mogło mieć w sobie więcej ambicji i finezji, ale
i tak nie stanowi zawodu. To przyjemne kino rozrywkowe, niewymagające i łatwe w
odbiorze. Do tego na DVD na widzów czeka dodatek „Arystokratyczne rody”, a jeszcze
więcej na płytach BD.
W skrócie: miłośnicy „Diuny” mogą śmiało sięgnąć. Idealna
adaptacja to nie jest, z drugiej jednak strony na tyle udana, by warto było się
z nią zapoznać. A potem sięgnąć po książkę, jeśli jeszcze jej nie znacie.
Recenzja opublikowana na portalu Kostnica.
Ja z "Diuną" mam tak - póki co, że widziałam najnowszą wersję kinową, która okazała się chyba nie dla mnie. Za książki sie nie zabieram bo jestem chyba jeszcze nie na tym etapie z fantastyką, a z tego, co słyszałam od samych fanów fantastyki, którzy siedzą w tej tematyce od lat - nie jest to łatwa lektura. Właśnie film nie był dla mnie łatwy w odbiorze.
OdpowiedzUsuń