Free Guy (DVD)

MATRIX SHOW

 

Gdyby „Matrix” spotkał „Truman Show” na polu głupkowatej – ale nie głupiej – komedii (takiej, jak „Piksele”), nazywałby się „Free Guy”. Shawn Levy, który dał nam trylogię „Noc w muzeum” czy „Różową panterę”, wziął na warsztat doskonale wszystkim znane schematy i stworzył z nich zabawny film akcji dla miłośników fantastyki i gier. Kino lekkie i odprężające, pełne nawiązań i puszczania oka do zapoznanych z popkulturą, które pochłania się o wiele przyjemniej, niż można na pierwszy rzut oka sądzić.

 

Główny bohater to zwyczajny człowiek jakich wiele. Z tym, że pewnego dnia odkrywa, że nie jest tym kim myślał, a NPC, jednym z nie grywalnych bohaterów, jakich pełno można w grach komputerowych. Postanawia jednak pokazać, że może żyć własnym życiem. Ale co z tych starań wyniknie?

 

O ile „Matrix” stawiał nas przed wyborem niebieska czy czerwona tabletka, o tyle „Free Guy” wybudza nas z wirtualnej rzeczywistości za pomocą gazu rozweselającego. Łącząc w sobie matrixowe elementy ze wspomnianym już „Truman Show” czy nawet „Ralphem Demolką”, nie ma ambicji stać się poruszającym kinem, które zastymuluje nas intelektualnie, uderzy w twarz trafną i jakże gorzką w swej śmieszności satyrą czy skłoni do filozoficznej zadumy. Zdaje sobie sprawę, że to już było, że tej poprzeczki nie przeskoczy, ani że nie ma sensu powtarzać znanych wszystkim chwytów, zamiast tego więc stawia na zabawę. I to się sprawdza.

 

Ryan Reynolds, który w filmie nie tylko zagrał główną rolę – w dobrym zresztą stylu – idzie podobną drogą, jaką szedł inny hit z jego udziałem, „Deadpool 2”. Odrzuca pretensje, chce się bawić, a przede wszystkim chce by bawili się widzowie. Stawia więc na bezkompromisową akcję, szybkie tempo i… liczne gościnne występy zarówno gwiazd kina, jak i YouTube’a. Do tego „Free Guy” okazuje się być przesycony wręcz odniesieniami do popkultury, czasem bardziej udanymi, czasem mniej – pod tym względem przypomina mi nieco „Player One” Spielberga – a ich wyłapywanie staje się kolejnym przyjemnym elementem seansu.

 


W skrócie, trzeba powiedzieć, że to zadziwiająco dobry film rozrywkowy. Kiedy zasiadałem do seansu, bałem się co z tego wyniknie. Bo niewiele jest filmów z Reynoldsem, które naprawdę bym polubił. Tymczasem „Free Guy” okazał się dla mnie sporym pozytywnym zaskoczeniem i naprawdę dobrą zabawą, do jakiej chętnie wrócę nie raz. Bo jest tu wszystko, czego oczekuję od podobnych produkcji – nie tylko szybkie tempo i wizualne fajerwerki, ale też i dobry humor, brak nudy, udana zabawa twórców z widzami i aktorstwo stojące na niezłym poziomie. Dorzućcie trafioną muzykę, dobre zdjęcia i nutę szaleństwa, a dostaniecie kino warte obejrzenia. Kto lubi taką niewymagającą, bezkompromisową, ale jednak cieszącą widza rozrywkę, będzie usatysfakcjonowany.

Komentarze