Miecz zabójcy demonów #12 – Koyoharu Gotouge

MIECZ… DO PRZEKUCIA

 

Wraz z tym tomikiem seria „Miecz zabójcy demonów” przekroczyła swój półmetek. Przed nami jeszcze tylko jedenaście części i cykl dobiegnie końca. Póki co jednak, opowieść dopiero się rozkręca i to z każdą chwilą coraz bardziej, a zabawa cały czas trzyma poziom i gwarantuje czytelnikom porcje solidnej shounenowej rozrywki.

 

Po ostatnich wykańczających wydarzeniach, bohaterowie liczą na trochę spokoju. Jednakże dla Tanjirou czeka kolejna wyprawa, tym razem do wioski kowali, bo jego miecz uległ uszkodzeniu w trakcie ostatniej walki. Co go tam czeka?

Tymczasem demony nie śpią. Muzan nie zamierza darować bohaterom śmierci jednego z Większych Księżyców. Zaczyna się nowy krwawy rozdział walki…

 

„Miecz zabójcy demonów”, jak każdy shounen, wciąż obraca się wokół jednego tematu – kolejnych walk prowadzących nas nieuchronnie do tej ostatecznej, kończącej serię. Czasem jest to finał definitywny, gdzie wszystkie zagrożenia udaje się pokonać i bohaterowie mogą żyć spokojnie, czasem jedynie symboliczny – dalsze przygody będą, dużo jeszcze się wydarzy, ale autor kończy w tym miejscu, bo taki miał zamysł. Końca prawdziwego zresztą w takich przypadkach nigdy nie ma, zawsze znajdzie się jakiś przeciwnik, przerwanie po jakimś kluczowym wydarzeniu jest więc jak najbardziej na miejscu, bo seria wiecznie trwać nie może.

 

Jakie zakończenie będzie miał „Miecz zabójcy demonów”, to czas pokaże. Póki co jesteśmy na tej drodze od jednego starcia do drugiego, a z tomu na tom stają się one coraz bardziej krwawe i niebezpieczne. Co jest in plus. Seria zaczęła się spokojnie, wręcz delikatnie, mimo walk i trupów. I taka też pozostała, ale w ostatnim tomie – a w tym dostajemy ciąg dalszy tego wszystkiego – wkroczyła na nieco mroczniejszy i brutalniejszy grunt. Nie jest przy tym sprzeczna z tym, co było, autorka znajduje czas na spokojniejsze czy liryczne momenty, które dają nam nieco wytchnienia. Podobnie zresztą jest z humorem, delikatnym, ale trafionym.

 


Do tego jest ta świetna szata graficzna. Szata niby prosta, ale bardziej mroczna, niż w podobnych tytułach, łącząca w sobie coś staromodnego, z nowoczesnością. A wszystko to razem wzięte splata się w naprawdę dobry tytuł, który czyta się szybko, lekko i przyjemnie i łatwo o nim nie zapomina. A przy okazji lektura jest przyjemniejsza nawet, niż animowanej adaptacji.

 


W skrócie: warto. Kto lubi shouneny i dark fantasy, znajdzie tu coś dla siebie. Owszem, jest tu wiele elementów czerpanych z innych mang – choćby „Naruto” – niemniej nie rzuca się to w oczy i nie razi.

 

Dziękuje wydawnictwu Waneko za udostepnienie egzemplarza do recenzji.







Komentarze