„Naruto” to jedna z najbardziej znanych mangowych
serii i jeden z prawdziwych następców „Dragon Balla”. Wydawana przez piętnaście
lat, zakończyła się na 72 tomach, choć jeszcze rok później autor wrócił z
dodatkowymi rozdziałami. A potem pałeczkę po nim przejęli inni twórcy, którzy
zajęli się pokazywaniem nam przygód nowego pokolenia shinobi. I zrobili to po
swojemu, choć nad wszystkim czuwał ojciec „Naruto”, Masashi Kishimoto. I mimo
pewnych zasadniczych różnic, „Boruto” to całkiem udana manga, a najnowszy tomik
dostarcza naprawdę konkretnej rozrywki.
Udało się. Młodzi shinobi zdołali ocalić Hokage,
ale myliłby się ten, kto myślałby, że to już koniec. Nie dość, że ostatnia przemiana
Boruto rodzi tyle pytań, ile niepokoi, to jeszcze na horyzoncie pojawia się
ktoś nowy. Tylko jakie będą jego zamiary?
Czym „Boruto” różni się od „Naruto”? Na pewno
swoistym obniżeniem wieku docelowego odbiorcy. Seria Kishimoito od początku była
tworem dość krwawym i brutalnym, bezceremonialnie obchodzącym się z bohaterami,
a zatem i czytelnikami. Ciągle ktoś ginął, ważne postacie raz za razem
odchodziły z tego świata i nigdy tak naprawdę do życia nie wracały (z drobnymi
wyjątkami), a wszystko miało wielki rozmach. „Boruto” jest łagodniejszy, akcja
rozpisana jest może na dłuższe rozdziały, jednak akcja jest mniej epicka. Przynajmniej
na tym etapie opowieści.
Inny jest też nieco nastrój panujący na stronach, z
jednej strony lżejszy, z drugiej mamy tu nieco mniej tego humoru pamiętanego
szczególnie z wczesnych tomów „Naruto”. A i tak nadal to ta sama stara dobra
seria. Nadaje się dla nowych czytelników, bo nawet odnosi się do wydarzeń z przeszłości,
nie robi tego w skomplikowany sposób. Ale co ważniejsze nadaje się dla fanów,
którzy mają okazję zobaczyć dalsze losy znanych im już bohaterów, odkrywać co
się zmieniło, a co zostało takie same i przypominać sobie, niejednokrotnie z
nostalgią, jak to było za starego, dobrego „Naruto”.
Szata graficzna jest podobnie zbliżona do działa
Kishimoto, co i od niego różna. Z jednej strony bywa prostsza, z drugiej mamy
tu detale, jakich u prac Masashiego się nie spotykało. Po prostu nowa rzecz dla
nowego pokolenia i na nowe czasy. Odświeżona, ale pamiętająca o swoich
korzeniach, choć zarazem idąca własną drogą. I jest to droga całkiem udana,
pewnie w dużej mierze ze względu na czuwanie nad wszystkim twórcy „Naruto”, ale
podejście nowych autorów też miało tu coś do powiedzenia.
Jesteście fanami „Naruto”, a nie poznaliście jeszcze „Boruto”? Powinniście to zmienić. Tym bardziej, że już niedługo, bo od czternastego tomu Masashi Kishimoto przejmie w niej rolę scenarzysty i nie wątpię, że jeszcze podniesie poziom tej i tak udanej opowieści.
Komentarze
Prześlij komentarz