Ranma ½ #1 – Rumiko Takahashi

RANMA POWRACA

 

Kiedy w połowie lat 90. XX wieku dobiegło końca wydawanie „Dragon Balla”, wiele serii okrzyknięto jego następcami. Jedną z nich była „Ranma ½”. I chociaż trudno tutaj mówić o następcy, skoro cykl ten ukazywał się od roku 1987 i zakończył w 1996, coś jednak w tym wszystkim jest. I dzieło Rumiko Takahashi ma w sobie wiele z toriyamowskiego humoru i looku, chociaż przede wszystkim to cykl, który ma własny charakter i jako taki właśnie powinien być postrzegany.

 

Dziewczynami z rodu Tendō wstrząsa wieść, że oto do Chin powraca Ranma Saotome, syn przyjaciela ich ojca. Część się z tego cieszy, część nie, bo choć nie znają chłopaka, jedna z nich będzie musiała zostać jego żoną. Sęk w tym, że gdy Ranma się zjawia, okazuje się być… dziewczyną. Tylko, że już wkrótce ta dziewczyna staje się… chłopakiem. Co tu się dzieje? Czyżby Ranma zmieniał(a) płeć? Tak zaczyna się szalona przygoda grupki bohaterów!

 

Rumiko Takahashi „Ranmę ½” stworzyła z myślą, że ma to być opowieść o życiu codziennym w świecie sztuk walki. Pojawił się jednak jeden problem – autorka dotąd tworzyła historie z bohaterkami, a do tej lepiej nadawać miał się chłopak. Postanowiła więc zrobić coś nieoczywistego i tak oto pojawiła się opowieść, której postacią wiodącą jest osobnik, którego płeć potrafi się zmieniać. Autorka uznała to za zabawne, chciała tez by seria mimo wszystko bardziej trafiała w gusta kobiet i dzieci i tak zrodziła się niezapomniana komedia akcji rodem z filmów z Jackie Chanem, pełna uroku i lekkości. I chociaż redaktor naciskał autorkę, by uczyniła rzecz bardziej dramatyczną, co ostatecznie i tak się stało, ona robiła „Ranmę” po swojemu i wyszła jej rzecz bardzo udana.

 

Nie jest to drugi „Dargon Ball”, ale jednocześnie trochę jest. To tak, jak z każdym bitewniakiem – podobieństwo gatunkowych motywów sprawia, że zawsze będą przypominać o innych, wcześniejszych od nich seriach, a zarazem będą z nimi mierzone. Ja nie chcę „Ranmy” mierzyć równą miarą, co „Smocze Kule”, nie tędy droga, tym bardziej, że dla mnie „DB” to shounen idealny – ulubiony, choć znam lepsze mangi – ale pewnych podobieństw nie da się nie zauważyć. Ale widzę tu też nawet pewne podobieństwa do „Tenchi Muyo” czy innych kultowych dzieł.

 


Wszystko i tak jednak sprowadza się do tego czy manga jest dobra, czy nie. A „Ranma ½” jest i to bardzo. Śmieszy, wciąga, potrafi urzec urokiem i nastrojem, ma też w sobie tę magię, jakiej brak współczesnym mangom. Wszystko, co tu było, nawet jeśli znajome, nadal pozostawało świeże, akcja i podejście do samej materii opowieści miały w sobie posmak dobrej rozrywki, jaką najwyraźniej była dla autorki, a ujmująca szata graficzna, prosta, nieco bardziej szojkowa, niż shounenowa, a jednak udana, wpada z miejsca w oko.

 

W skrócie, warto. Kawał dobrej, kultowej mangi, która cieszy oko i serducho. Mangi serwującej rozrywkę na naprawdę udanym poziomie.

Komentarze