Raz i na zawsze #1: Król nieumarły – Kieron Gillen, Dan Mora

ARTURIAŃSKIE LEGENDY OŻYWAJĄ

 

Kieron Gillen powraca z nową serią. Do tej pory stworzył wiele tytułów, żadnym jednak nie zachwycił, nawet jeśli miewały momenty, które mnie kupowały. I nie zachwycił mnie też „Raz na zawsze”, typowym heroic fantasy łamanym przez urban fantasy łamanym przez horror, które czyta się bez bólu, ale i bez zafascynowania tematem.

 

Zagrożenie rodem z czasów arturiańskich powraca. Dawne brytyjskie mityczne stworzenia i sekrety z przeszłości wysp wychodzą na światło dzienne, a król Artur może powrócić. Na tym tle dzieją się losy Bridgette McGuire, emerytowanej łowczyni stworów i jej wnuka Duncana. Kobieta chce powstrzymać to, co nadciąga, wnuk o niczym nie ma pojęcia, ale zostaje wmieszany w wydarzenia i musi stawić im czoło. A zagrożenie nie śpi!

 

Chociaż lubię fantastykę i fantasy w najróżniejszych odmianach, jest kilka tematów, które zupełnie do mnie nie trafiają, a jednym z nich są arturiańskie opowieści. Właściwie chyba w całym moim popkulturowym życiu trafiłem tylko na jedno dzieło tego typu, które dostarczyło mi naprawdę dobre rozrywki – a mowa oczywiście o jednym z komiksów Dona Rosy. Nie spodziewałem się zatem, że dzieło Gillena, mocno przeciętnego scenarzysty, w jakikolwiek pozytywny sposób mnie zaskoczy i nie zawiodłem się.

 

„Raz na zawsze” to typowy komiks dla swojego gatunku. Choć gatunku dość szeroko rozumianego, bo czerpiącego też z klimatów kina nowej przygody, bawiącego się podobnymi schematami. Z tym, że Gillen się nimi nie bawi, a odtwarza je. Z lubością? Być może, niemniej to seria podobna do „Die”, które opierając się na motywie rodem z „Jumnaji” usiłowało zrobić z niego rpg-ową fantasy, co niestety nie wyszło autorowi. I tak tu nie wychodzi do końca fantastyka rodem z lat 70. i 80. XX wieku, co chciał osiągnąć.

 


Mimo to czyta się to nieźle. Na pewno lepiej od „Die”, chociaż nadmiaru dialogów Gillen mógłby nam czasem oszczędzić.  Seria jako całość wypada dość przyzwoicie, za to momentami potrafi być dobra. A na pewno całkiem przyjemna jest od strony graficznej. Do prawda Dan Mora żadnym wybitnym rysownikiem nie jest, ale całkiem dobrze pasuje do tej historii. I to jego prace pozostają najjaśniejszych punktem „Raz na zawsze”. Chyba, że dorzucić jeszcze jak zawsze bardzo dobre polskie wydanie.

 


W skrócie, rzecz dla fanów. Niezła, ale niezwalająca z nóg. Dość zachowawcza, typowa dla Gillena i złożona ze sprawdzonych schematów, powielanych przez autora. Lubicie arturiańskie mity i legendy? Możecie sięgnąć. Legendy te ożywają na stronach i chociaż zbyt wielką żywotnością i energią się nie cieszą, rozrywka jaką oferuje seria przynajmniej nie nuży.



Komentarze