Boruto #1-11 – Masashi Kishimoto, Mikio Ikemoto, Ukyo Kodachi

NOWE POKOLENIE SHINOBI

 

„Naruto” to zdecydowanie jedna z najbardziej znanych mangowych serii i jeden z prawdziwych następców „Dragon Balla”. Przez piętnaście lat wydawania, zakończyła się na 72 tomach (700 rozdziałów!), i dodatkowym tomie, rozwijającym opowieść. Potem pałeczkę po Kishimoto przejęli inni twórcy, którzy zajęli się ukazywaniem nam przygód nowego pokolenia shinobi, rozwijając wątki które pozostawił w dodatkach niezakończone. I zrobili to po swojemu, a choć nad wszystkim czuwał ojciec „Naruto”, różnic między obiema seriami jest sporo. Mimo to „Boruto” to całkiem udana manga, skierowana do nieco młodszych odbiorców, a zarazem rozwijająca kultowy cykl.

 

Po kolejnej wielkiej wojnie shinobi w wiosce panuje względny spokój. Dorosło nowe pokolenie młodych ninja, a pod okiem Naruto, nowego Hokage, wioska rozkwita. Ale jego syn, Boruto, czuje się zaniedbywany przez ojca i coraz bardziej buntuje. Gdy zbliżają się egzaminy, postanawia skorzystać z nielegalnych wspomagaczy. Jakie to będzie miało konsekwencje dla niego i jego kolegów? Tym bardziej, że na scenie pojawia się nowy, tropiony przez Sasuke wróg, który chce wykorzystać egzaminy do własnych celów?

 

Czym „Boruto” różni się od „Naruto”? Na pewno swoistym obniżeniem wieku docelowego odbiorcy. Seria Kishimoto od początku była tworem dość krwawym i brutalnym, bezceremonialnie obchodzącym się z bohaterami, a zatem i czytelnikami. Ciągle ktoś ginął, ważne postacie raz za razem odchodziły z tego świata i nigdy tak naprawdę do życia nie wracały (z drobnymi wyjątkami), a wszystko miało wielki rozmach. „Boruto” jest łagodniejszy, akcja rozpisana jest może na dłuższe rozdziały, jednak akcja jest mniej epicka. To po prostu lżejsza lektura, która momentami kojarzyła mi się bardziej niż z „Naruto” z tymi poważniejszymi momentami starego „Dragon Balla” (szczególnie graficznie).

 

Inny jest też nieco nastrój panujący na stronach, z jednej strony lżejszy, z drugiej mamy tu nieco mniej tego humoru pamiętanego szczególnie z wczesnych tomów „Naruto”. Do tego mamy tu więcej elementów dla młodzieży, jak gry komputerowe czy zbieranie kart przez bohaterów. Nie zawsze pasujące, ale wnoszące coś nowego. A i tak nadal to ta sama stara dobra seria. Nadaje się dla nowych czytelników, bo nawet odnosi się do wydarzeń z przeszłości, nie robi tego w skomplikowany sposób. Ale co ważniejsze nadaje się dla fanów, którzy mają okazję zobaczyć dalsze losy znanych im już bohaterów, odkrywać co się zmieniło, a co zostało takie same i przypominać sobie, niejednokrotnie z nostalgią, jak to było za starego, dobrego „Naruto”.

 


Szata graficzna jest podobnie zbliżona do działa Kishimoto, co i od niego różna. Z jednej strony bywa prostsza, z drugiej mamy tu detale, jakich u prac Masashiego się nie spotykało. Po prostu nowa rzecz dla nowego pokolenia i na nowe czasy. Odświeżona, ale pamiętająca o swoich korzeniach, choć zarazem idąca własną drogą – także pod względem polskiego przekładu, co niestety zaliczam in minus, bo tłumaczenie nazwy wioski po 73 tomach jakoś mi nie leży.

 

Jesteście fanami „Naruto”, a nie poznaliście jeszcze „Boruto”? Powinniście to zmienić. Tym bardziej, że pierwsze trzy tomy oparte są na scenariuszu filmu napisanego przez Kishimoto, a do tego już niedługo, bo od czternastego tomu Masashi przejmie w niej rolę scenarzysty i nie wątpię, że jeszcze podniesie poziom tej i tak udanej opowieści.

Komentarze