Batman to taka seria, która już z założenia nadaje
się dobrze do snucia w głównym nurcie opowieści bardziej mrocznych i
dojrzalszych. Różnie z tym bywało, ale raz na jakiś czas pojawiali się autorzy,
którzy doskonale potrafili to wykorzystać. Jednym z nich okazał się Alan Grant,
który stworzył wiele niezapomnianych opowieści, a wśród nich „Ostatniego
Arkhama”, czteroczęściową opowieść będącą jednym z najlepszych dzieł w jego
karierze i kwintesencją Batka, jakiego tworzył.
Dla Arkham nadchodzą zmiany. Jeremiasz Arkham,
krewny Amadeusza, przebudowuje zakład, a właściwie odbudowuje go od podstaw,
zmieniając w zupełnie inne miejsce niż dotychczas. I zupełnie inaczej zaczyna
leczyć pacjentów, którzy znajdują się pod jego… „opieką”. Co gorsza jednym z
jego podopiecznych staje się… sam Batman. Jak poradzi sobie w tej chorej
sytuacji? Czy Jeremiasza dopadnie szaleństwo takie, jak jego wuja i doprowadzi
do takich samych tragedii? I co się kryje za tym wszystkim?
Świetny jest ten komiks, oj świetny. Owszem, chyba
nie znajdzie się czytelnik, który nie dostrzeże jego wtórności względem „Azylu
Arkham”, ale jednak jest to wtórność bardzo przyjemna, klimatyczna i robiąca
wrażenie. Największe wrażenie historia to robiła lata temu, kiedy na polskim
tynku „Azyl” znany nie był, ale nadal, jako kontynuacja tego wątku, jak i
samodzielna historia z Gackiem w roli głównej, wypada bardzo dobrze i warta
jest pamiętania i odświeżania.
Największą jej siłą jest chyba klimat. Klimaty typowy
dla komiksów z przełomu lat 80. i 90. XX wieku, a zatem z jednej strony mroczny,
z mocno horrorowym zacięciem, z drugiej pełen światła i kolorów, które wbrew
pozorom wcale tak bardzo owego mroku nie rozpraszają. Budują za to ciekawy
nastrój, w którym może i można doszukać się cienia swoistego kiczu, ale jest to
kicz w bardzo dobrym wydaniu. Taki, który ujmuje i zapada w pamięć.
Dobra jest też tutaj sama akcja, mocno skupiająca
się na postaci Arkhama, jego psychologii, i różnych aspektach psychicznych
problemów pacjentów zakładu – dobrze ukazując nam różnorodność motywów i
działania wrogów Batmana. Do tego mamy tu zagadkę, dobrze wyważone tempo, które
ani nie nudzi, ani nie jest zbyt intensywne w swej dynamice i udane rysunki. Udane,
bo kiedy patrzy się na plansze, nie robią takiego wrażenia, jakie robią już,
gdy komiks się czyta, z bliższej perspektywy przyglądając ilustracjom.
W skrócie, po prostu kawał dobrego komiksu nie
tylko dla fanów superhero. I wciąż jeden z najlepszych „Batmanów” wydanych nad
Wisłą. Szkoda tylko, że jednocześnie to kolejna taka opowieść, która od niemal trzech
dekad nie doczekała się wznowienia.
Komentarze
Prześlij komentarz