Jak każdy czytający komiksy TM-Semic pamięta, ten
zeszyt „Batmana” był chyba na równi chwalony, co mieszany z błotem. Jakkolwiek
by do niego nie podchodzić, trzeba przyznać, że to na pewno najbardziej
specyficznie zilustrowany ze wszystkich polskich „Batków”. I jednocześnie jeden
z bardziej nietypowych.
Głównym bohaterem jest szary człowiek, nudny
pracownik rzeźni, który nikogo nie obchodzi. Żyje w Gotham, mieście Batmana,
ale dla niego Batman to mit, który nie ma już żadnego znaczenia dla tego miejsca,
a na pewno nie dla kogoś takiego, jak on. Ale z każdą chwilą zaczyna w nim
pękać coraz bardziej. Ma dość bycia niewidzialnym, chętnie przyłożyłby ludziom
broń do głowy i zmusił, by w końcu zaczęli go dostrzegać. A wszystko na drodze
do godnej śmierci, bo to jedyna rekompensata za nasze życie. Co będzie, kiedy
spotka na swojej drodze Batmana? A co gorsza, co się stanie, kiedy w końcu coś
w nim pęknie tak, że nie będzie już odwrotu?
Jak „Batman: Machiny” wypada, jako komiks? Jak
wypada jako opowieść o Człowieku Nietoperzu? I, może przede wszystkim, jak
wypada teraz, po latach? Powiem tak: dla mnie osobiście to naprawdę świetna
historia i uwielbiam ją na równi z „Hotelem Terminus”, który zrobił na mnie
wrażenie, gdy byłem dzieckiem i robi je nadal. Czym? Tu i tu mamy do czynienia
z historią dla której Batman jest tylko tłem. Twórcy skupiają się na zwykłych
bohaterach, ich historii, losach i psychice. I to wypada o wiele lepiej, niż
zwyczajowe śledztwa i walki z bandziorami.
„Machiny” to komiks specyficzny, dziwny,
nastrojowy, liryczny i zadziwiająco zwyczajny. Komiks tak dla fanów Nietoperza,
jak i osób za superhero nieprzepadających. Idealny? Wybitny? Nie i nie, ale
naprawdę bardzo, bardzo dobry, chociaż część tej jego jakości odbiera niestety
polskie wydanie. Tłumaczenia w TM-Semic na szczególnie wysokim poziomie nie
stały nigdy, były lepsze, były gorsze, najsłabiej na tym polu wypadały te
najbardziej poetyckie w brzmieniu komiksy. Widać to było chociażby w „Spawnie”,
gdzie tłumacz najwyraźniej męczył się z co bardziej rozbudowanymi tekstami i
widać też w „Machinach”. Teksty, które w oryginale są przyjemnie liryczne, mimo
swojej potoczności, tu momentami (na szczęście tylko momentami) wypadają
topornie i czasem czuć w nich brak finezji translatorskiej, czego ten komiks
wymagał.
Mimo to nadal da się dostrzec w nim to coś. Fabuła
wciąż jest świetna, poprowadzenie akcji i wątków psychologicznych a także samej
postaci jest udane, a szata graficzna, ta brudna, niechlujna, a jednak
nastrojowa szata graficzna, robi duże wrażenie. Świetny kolor w połączeniu z
czasem szalonymi, onirycznymi wizjami wplecionymi w szarą, smutną codzienność
klockowatego miasta funduje nam świetny nastrój panujący na stronach i zapada w
pamięć.
Podsumowując, warto. Bardziej to lektura dla
czytelników ceniących sobie nietypowe historie, w których głównym bohaterem
jest ktoś zupełnie inny, niż się wydawało, ale nie tylko. Aż dziw, że w czasach
boomu na superhero, czasach, gdzie ambitniejsze komiksy z niecodziennym
podejściem pozostawały na marginesie, TM-Semic zdecydowało się wydać tak
niszową w swym wykonaniu historię. I to na jubileusz 75 numerów „Batmana”.
Komentarze
Prześlij komentarz