Batman #2/1997: Machiny - Ted McKeever

W MACHINIE ŚMIERCI

 

Jak każdy czytający komiksy TM-Semic pamięta, ten zeszyt „Batmana” był chyba na równi chwalony, co mieszany z błotem. Jakkolwiek by do niego nie podchodzić, trzeba przyznać, że to na pewno najbardziej specyficznie zilustrowany ze wszystkich polskich „Batków”. I jednocześnie jeden z bardziej nietypowych.

 

Głównym bohaterem jest szary człowiek, nudny pracownik rzeźni, który nikogo nie obchodzi. Żyje w Gotham, mieście Batmana, ale dla niego Batman to mit, który nie ma już żadnego znaczenia dla tego miejsca, a na pewno nie dla kogoś takiego, jak on. Ale z każdą chwilą zaczyna w nim pękać coraz bardziej. Ma dość bycia niewidzialnym, chętnie przyłożyłby ludziom broń do głowy i zmusił, by w końcu zaczęli go dostrzegać. A wszystko na drodze do godnej śmierci, bo to jedyna rekompensata za nasze życie. Co będzie, kiedy spotka na swojej drodze Batmana? A co gorsza, co się stanie, kiedy w końcu coś w nim pęknie tak, że nie będzie już odwrotu?

 

Jak „Batman: Machiny” wypada, jako komiks? Jak wypada jako opowieść o Człowieku Nietoperzu? I, może przede wszystkim, jak wypada teraz, po latach? Powiem tak: dla mnie osobiście to naprawdę świetna historia i uwielbiam ją na równi z „Hotelem Terminus”, który zrobił na mnie wrażenie, gdy byłem dzieckiem i robi je nadal. Czym? Tu i tu mamy do czynienia z historią dla której Batman jest tylko tłem. Twórcy skupiają się na zwykłych bohaterach, ich historii, losach i psychice. I to wypada o wiele lepiej, niż zwyczajowe śledztwa i walki z bandziorami.

 

„Machiny” to komiks specyficzny, dziwny, nastrojowy, liryczny i zadziwiająco zwyczajny. Komiks tak dla fanów Nietoperza, jak i osób za superhero nieprzepadających. Idealny? Wybitny? Nie i nie, ale naprawdę bardzo, bardzo dobry, chociaż część tej jego jakości odbiera niestety polskie wydanie. Tłumaczenia w TM-Semic na szczególnie wysokim poziomie nie stały nigdy, były lepsze, były gorsze, najsłabiej na tym polu wypadały te najbardziej poetyckie w brzmieniu komiksy. Widać to było chociażby w „Spawnie”, gdzie tłumacz najwyraźniej męczył się z co bardziej rozbudowanymi tekstami i widać też w „Machinach”. Teksty, które w oryginale są przyjemnie liryczne, mimo swojej potoczności, tu momentami (na szczęście tylko momentami) wypadają topornie i czasem czuć w nich brak finezji translatorskiej, czego ten komiks wymagał.

 


Mimo to nadal da się dostrzec w nim to coś. Fabuła wciąż jest świetna, poprowadzenie akcji i wątków psychologicznych a także samej postaci jest udane, a szata graficzna, ta brudna, niechlujna, a jednak nastrojowa szata graficzna, robi duże wrażenie. Świetny kolor w połączeniu z czasem szalonymi, onirycznymi wizjami wplecionymi w szarą, smutną codzienność klockowatego miasta funduje nam świetny nastrój panujący na stronach i zapada w pamięć.

 

Podsumowując, warto. Bardziej to lektura dla czytelników ceniących sobie nietypowe historie, w których głównym bohaterem jest ktoś zupełnie inny, niż się wydawało, ale nie tylko. Aż dziw, że w czasach boomu na superhero, czasach, gdzie ambitniejsze komiksy z niecodziennym podejściem pozostawały na marginesie, TM-Semic zdecydowało się wydać tak niszową w swym wykonaniu historię. I to na jubileusz 75 numerów „Batmana”.

Komentarze