Batman: Knightfall #1: Prolog - Dennis O'Neil, Chuck Dixon, Doug Moench, Tom Grindberg, Graham Nolan, Joe Quesada, Jim Aparo
Moim pierwszym komiksem o Batmanie była legendarna
„Przysięga zza grobu”, kupiona w bardzo wczesnym, dzieciństwie bardziej jako
kolorowanka, niż komiks. Wstyd o tym mówić, ale tak było. Zaś moim pierwszym w
pełni świadomym „Batkiem”, jaki kupiłem już z pasji czytania komiksów i chęci
poznania postaci był jeden z pierwszych wydawanych na polskim rynku zeszytów
„Knightfall”. Potem doszły kolejne, uzupełnianie kolekcji też się zaczęło, ale
nigdy nie udało mi się zebrać całości, bo i parcia na to nie miałem. Lepsze miało
opowieści TM-Semic, niż „Upadek Rycerza”, olałem skupić się na nich. Ale teraz
pojawiła się okazja, zbiorcze, pełne wydanie całości, którego pierwszy i
najlepszy zarazem tom to zaledwie wprowadzenie. Ale za to jakie. I nawet jeśli
nie mielibyście potem poznać reszty serii, warto sięgnąć po ten liczący niemal
700 stron album i przekonać się, co ma do zaoferowania.
Przygotujcie się na upadek rycerza! Co by zrobił
Batman, gdyby zawiódł? Jakie granice przekroczyłby, żeby więcej nie dopuścić do
śmierci dziecka? Co z tym wszystkim wspólnego ma wojsko i tajemniczy zakon?
Nie ma się co oszukiwać, jeśli szukacie najlepszych
historii z czasów „Knightfall”, to szczególnie dwie są warte uwagi: „Miecz
Azreaela” i „Jad”. W Polsce w latach 90. XX wieku wydane jako numery specjalne
niemal od początku darzone były swoistym kultem i trafiły na listę dziesięciu
najlepszych „Batmanów” wydanych nad Wisłą. I słusznie, bo w tamtych latach
robiły wielkie wrażenie, a teraz okazuje się, że nadal wypadają znakomicie i o
niebo lepiej od większości wydawanych obecnie nowych komiksów z gackiem. Czym
takim? „Miecz” przede wszystkim widowiskowością rzadko spotykaną w tamtych
czasach. Iście filmową narracją i popisami wizualnymi. Dziś podobnych popisów
mamy całe mnóstwo, komputerowe efekty to norma, wtedy były rzadkością. Ale
wtedy miały także duszę, jakąś siłę, której dzisiaj jest brak. Co do „Jadu” to
po prostu kawał mrocznej, dobrej opowieści stawiającej na psychologię, moralne
dywagacje i dobre pomysły.
Cała reszta tej opowieści to już słabsza, ale nadal przyjemna rozrywka. Rozrywka, w której sporo jest powagi, mroku i dobrej, choć momentami przegadanej akcji. Bo poza tymi dwiema opowieściami „Knightfall”, choć przełomowy i po dziś dzień inspirujący kolejnych twórców, co widzieliśmy ostatnio choćby w runie Toma Kinga, a przede wszystkim epicki (to w końcu ledwie pierwszy z pięciu zbiorczych tomów!), jest opowieścią czasem przesadnie rozwleczoną. Tu jeszcze tego nie czuć, wprowadzające nas historie często są po prostu dobrymi, samodzielnymi opowieściami, które urzekają klimatem, jakiego próżno dziś szukać. W tym oczywiście zasługa świetnych, klasycznych i wpadających w oko ilustracji, z prostym, ale dobrze pasującym do nich kolorem.
Jeśli lubicie „Batmana”, poznajcie koniecznie, bo
znać trzeba. Jeśli jednak po prostu jesteście ciekawi tej historii i chcecie
przekonać się co ma do zaoferowania, sięgnijcie po pierwszy tom. Nawet jeśli niemielibyście
poznać kolejnych części, ta jest warta przeczytania. A dla tych, którzy
wychowali się na TM-Semicowych komiksach, to rzecz, którą mieć powinni. To nie
tylko powrót do kilku znanych nam już zeszytów („Miecz”, „Jad” czy historie z numerów 6-7/94,
2, 4-7 /1995 polskiego „Batmana” - po detale odsyłam do mojego tekstu o wznowieniach), ale wreszcie pełne przedstawienie tej
historii. Pełne i w końcu również chronologicznie ułożone. I jak znakomicie
przy tym wydane.
Komentarze
Prześlij komentarz