Saga Tyniona o stworach zabijających dzieci trwa. I
chociaż jestem zdania, że ta seria powinna już się zakończyć i nie ciągnąć
wątku, który swój finał powinien osiągnąć gdzieś w drugim tomie, to jako fan
horroru wciąż wracam do „Dzieciaków”. I wciąż potrafię znaleźć fragmenty, które
do mnie trafiają.
To, co Erica przeżyła w Archer’s Peak było piekłem. Tak się przynajmniej wydawało, bo prawdziwy koszmar to coś zupełnie innego. Coś, co już przeżyła. Co doskonale zna! Pora odkryć tajemnice jej przeszłości i tego, co przeszła w Domu Slaughterów!
Jak napisałem na wstępie, w serii tej znajduję
bardziej fragmenty, które przypadają mi do gustu, jakiejś jej elementy, niż
trafia do mnie jako całość. Początek był całkiem udany, coś na skrzyżowaniu
„Strangers Things” i „Z archiwum X”, ale szybko na scenę wkroczyła akcja, zbyt
dosłowne wyjaśnienie wszystkiego i odarcie serii z tego, co kluczowe:
tajemnicy, niepewności i niedomówień. Zamiast podsycać naszą ciekawość i
postawić na klimat, twórcy zdecydowali się na szybką, krwawą akcję, momentami
przypominającą tą z podobnych mang. Tylko bez mangowego wyczucia czy finezji, z
nastawieniem na zbytnią dosłowność, dosadność wręcz.
To sprawia, że „Coś zabija dzieciaki” staje się
serią rozdartą. Z jednej strony są tu całkiem udane momenty obyczajowe, z
drugiej jest groza, a przynajmniej powinna być, bo napakowano do niej tyle
akcji, że zagrożenie i niepewność po prostu giną. Nie martwimy się o bohaterów,
z tymi zresztą trochę trudno jest się zżyć, bo są nakreśleni dość płasko, nie
przejmujemy się, co się za chwilę wydarzy, bo odnosimy wrażenie, jak przy
filmach ze Stallonem czy Schwarzeneggerem, że i tak nasza heroina rozgromi
wrogów. Nieźle wypada w tym wszystkim małomiasteczkowy klimat, ale i on dociera
do nas w bardzo skromnych dawkach, bo Tynion nie skupił się na jak najlepszym
jego rozbudowaniu. To zaś dałoby efekt, jak w książkach Kinga – bardziej
wczulibyśmy się w bohaterów, ich świat i społeczność i mogli mocniej przezywać
opowieść.
Ale są tu udane momenty. Jest klimat. Jest też
momentami udana akcja. Brakuje spójności i trudno nie odnieść wrażenia, że to
seria wyciągnięta z pomysłu, który sprawdziłby się w jednym, dwóch tomach, ale
w zbyt rozbudowanej opowieści, tym bardziej, że rozbudowana jest tylko jej
długość, a nie ilość wątków, po prostu się rozjeżdża. Nie aż tak źle, bym nie
chciał sięgać dalej, ale na tyle, by rzecz nie wciągnęła tak, jak powinna. Na
plus zaliczyć tu trzeba jeszcze niezłe ilustracje i tradycyjnie dobre wydanie.
I cóż więcej zostaje rzec? Ten tom wydaje się
kończyć pewien etap, co potwierdza też fakt, że na pewien czas to ostatnia
część serii. „Coś zabija dzieciaki” wróciło ostatnio na rynek z nowym zeszytem
po pół roku przerwy, więc na kolejny tom przyjdzie nam zaczekać. Ale może wyjdzie
to opowieści na dobre i zmieni ona nieco swój styl na bliższy horrorowi? Miłośnicy
gatunku, a to do nich przecież jest kierowana, na to na pewno by nie narzekali.
Komentarze
Prześlij komentarz