Ostatnia misja Gwendy – Stephen King, Richard Chizmar

PUDEŁKO W KOSMOSIE

 

To, co swego czasu zdawało się jednorazową przygodą dwóch autorów, właśnie znalazło swój finał jako trylogia. Trylogia udana i warta poznania, może nie zawsze trzymająca ten sam poziom, ale jako całość będąca całkiem satysfakcjonującym doświadczeniem. A przy tym ostatnim tomie, godnie wieńczącym cykl, zabawa jest lepsza niż w poprzedniej części i chyba nikomu nie pozwoli się nudzić.

 

Gwendy powraca. I powraca też pudełko! Czy ostatecznie wyjawi swoje tajemnice?

Jest rok 2026. Gwendy ma już sześćdziesiąt cztery lata, kłopoty ze zdrowiem, które ukrywa i misję do wykonania. Misję, jakiej jeszcze nie miała. Na pokładzie statku leci w kosmos, oficjalnie zająć się sprawami klimatycznymi. Nieoficjalnie zabiera ze sobą pudełko z guzikami. Od tej misji zależeć będą losy świata, a kto wie czy i nie czegoś o wiele więcej. Ale istnieje ryzyko nie tylko, że Gwendy może mu nie podołać, ale także, że może zapomnieć wykonać to, co do niej należy…

 

Trylogię o Gwendy rozpoczął Stephen King, pisząc „Pudełko z guzikami”, ale nie mając pojęcia, jak całość zakończyć. W tym pomógł mu Richard Chizmar, który potem przejął pałeczkę już samodzielnie pisząc kontynuację powieści, która okazała się mocno nierozstrzygająca i zostawiająca wiele uchylonych furtek. A teraz, znów wraz z Kingiem, który poprzednim razem ograniczył się jedynie do napisania występu, wraca do świata Gwendy – będącego przecież światem fikcyjnego Castle Rock z powieści Kinga – by dopisać zakończenie. I robi to w dobrym stylu, jednocześnie jeszcze mocniej wiążąc serię z innymi kingowymi dziełami.

 

Jak każda z poprzednich części, tak i ta pokazuje Gwen w innym etapie jej życia i stanowi zamkniętą całość. Czy bardziej zamkniętą, niż poprzednie tomy? Nie chcę Wam zdradzać tak tego, jak i faktu czy zakończenie ostatniego tomu, a zatem i całej trylogii, jest naciągane, jak dotychczasowe, ale mogę rzec, że wszystko zadowoli tych, którym wcześniejsze części się podobały. A jednocześnie eksploruje nieco dalsze rejony fantastyki, a rozmach całości jest tym razem większy. Cierpi na tym małomiasteczkowy klimat dotychczasowych części, choć nie do końca, bo znajome miejsca są obecne, ale taki już urok ewolucji serii. I to ewolucji w kierunku SF z elementami kosmicznymi, której trudno nie zestawić z klasyką pokroju „Hellraisera IV”, pierwszej horrorowej serii, która z ziemskich realiów rzuciła bohaterów w kosmos, co potem powielono choćby w „Jasonie X”, mordercę znad jeziora Crystal Lake z cyklu „Piątek 13-ego” wysyłając tak w przyszłość, jak i przestrzeń kosmiczną. Może tu, w „Gwendy”, wątek ten wydaje się przekombinowany, ale chyba niejeden fan horroru spojrzy na niego z sentymentem, przez pryzmat wspomnianych przeze mnie dzieł.

 

Cała reszta jest tu na swoim miejscu. Gwendy nadal jest postacią bardzo prosto skrojoną, chociaż dzięki udziałowi Kinga wypada nieco lepiej, niż w poprzednim tomie. Prosty jest też styl, styl stricte rozrywkowy, niewymagający zbyt wiele od czytelnika, ale i nierozczarowujący. A wydarzenia jak zwykle oscylują wokół podobnej tematyki. Powieść jest dynamiczna przede wszystkim nie dzięki akcji, a krótkim, podawanym iście na szybko rozdziałom.

 

Czyli, po prostu jeszcze jedna dobra książka, przy której pracował Stephen King. Ile tu jego, a ile Chizmara, każdy chyba już oceni sam, tak czy inaczej „Ostatnia misja Gwendy” jest zdecydowanie bardziej kingowa od „Magicznego piórka” i jeszcze bardziej godna polecenia fanom Króla Horroru.

 

Dziękuję wydawnictwu Albatros za udostępnienie egzemplarza do recenzji.



Komentarze