Może i nie jestem fanem rodzimej literatury, jednak
to właśnie na polskiej fantastyce w dużej mierze żyłem, jako czytelnik w
nastoletnim wieku i mam do niej spory sentyment. Sięgam jednak tylko po to, co
do mnie przemawia i ma jakąś wartość literacką. A Kres do mnie trafia i za
każdym razem dostarcza mi dobrej, dobrze napisanej rozrywki, do której chce się
wracać. I nie inaczej jest z tym tomem.
Glorm musi wrócić. Opuścił góry, ale teraz, gdy nic
w życiu nie ułożyło się tak, jak trzeba, Grombelard stał się innym miejscem, a
wszyscy, których znał jakoś się w swojej egzystencji odnaleźli, musi zawitać w
dawne progi. Czy wśród spotkań, jakie na niego czekają, wśród tych wszystkich przecinających
się dróg i żywotów, czeka go powrót do chwały, czy śmierć?
Siódmy tom „Księgi całości” to powieść równie
dobra, co poprzednie. Dzieli z nimi wszystkie plusy, jakie posiadały, tak samo
zresztą, jak i minus. Rzecz w tym, że na te minusy chętnie przymyka się oka, bo
nawet jeśli Kres czasem z czymś przesadzi, czytelnik szybko uznaje, że taki już
autorski urok i podejście. Tym bardziej, że cała reszta jest autentycznie
znakomita i jeśli chodzi o fantasy, jedną z najlepszych rzeczy zaserwowanych
nam przez rodzimych pisarzy.
Tom siódmy zaś to powrót do bohaterów, za którymi niejeden czytelnik pewnie
zdążył się stęsknić. Nie wiem czy ja do tej grupy należę, ale od poprzedniego
tomu, chociaż przecież na rynku pojawił się niedawno, zdążyłem się stęsknić za
tym światem, klimatem i pisarstwem Kresy. Za jego nonszalancją i nastrojem,
jaki buduje słowami. Bywa, że zdania przez niego budowane są bardzo prosto
złożone, ale nadal udane pod względem doboru słów czy ogólnego brzmienia.
Jeśli chodzi o ten tom, to jak poprzednie, to
przygodowa, męska dość historia, pełna akcji i starć. Trup ściele się tu gęsto,
a Kres z tomu na tom rozbudowuje coraz bardziej swój świat, jego legendarium,
ale i same postacie także. Czyta się to znakomicie, bo ten świat, nawet jeśli
można się czepiać, że nazewnictwo miejsc nie jest tak przemyślane i zaplanowane
lingwistycznie, jak u Tolkiena, jest dobrze przemyślany, fajnie złożony i
konsekwentnie, w dobrym stylu rozwijany krok po kroku.
W skrócie, kolejna świetna powieść ze świetnej
serii. Dobrze było wrócić na górskie tereny fikcyjnego świata i do ich
bohaterów. I naprawdę przyjemnie czytało się o ich dalszych losach, co
momentami kojarzyło mi się z górskimi etapami gry w „Wiedźmina 3”, a to duży
komplement (i przyznam, że chętnie zagrałbym w produkcję opartą na „Księdze
całości). I jak zawsze po lekturze ma tylko ochotę na więcej. Dobrze, że
kolejny tom już niedługo pojawi się na rynku, będzie na co czekać. Jak zawsze
zresztą.
Dziękuję wydawnictwu
Fabryka Słów za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz