Dziś będzie krótko i na temat. Bo naprawdę
chciałbym, żeby było nad czym się rozpisywać przy okazji tego filmu, ale
niestety. Poza realizacją nowy „Batman” nie ma do zaoferowania widzowi
praktycznie nic wartego uwagi, a rozwleczenie akcji i zmienienie całości w jak
najbliższą mumblecore okazało się strzałem w kolano, bo w leniwym tempie nie ma
artyzmu, na jaki liczyłem, a gadanie jest zwyczajnie nudne.
Fabuła jest prosta. Batman, obrońca Gotham, ściga
seryjnego mordercę Riddlera. Niestety policja nie zawsze jest chętna do jego
pomocy…
Z tym „Batmanem” jest trochę, jak z „Loganem”
sprzed kilku lat. Dorzucenie nieco bardziej mrocznej atmosfery i inne
rozłożenie akcentów może i zwiodło niektórych, raczej nieobeznanych z kinem
wyższym, odbiorców, wmawiając im, że dostają nową, lepszą jakość, podczas gdy w
rzeczywistości dostali nudę, która miała im się podobać, bo podoba się rzekomo
wszystkim, więc i oni wyłamać się nie mogą. Ja się wyłamuje. „Logan” mnie
nudził i znudził mnie też „Batman”.
Co w tym filmie nie gra? Po pierwsze zdjęcia. Film
jest realizatorsko bardzo dobry, ale jak większość produkcji DC, ginie to w
nadmiarze cieni i mroku i po paru minutach okazuje się, że to, co klimat miało
budować, po prostu go zabija. Zresztą nie trawię tej mrocznej maniery, jakby chciano nią maskować niedociągnięcia wizualne - jest tak samo kiczowata, jak ukazywanie PRL-u tylko za pomocą szarych filtrów. I samo miasto, świetnie zrobione, wysuwające się
ciągle na pierwszy plan, zostaje przez to przyćmione. Fabuła, mocno wzorowana
na „Roku zerowym”, z pewnymi, ale jakże nieudolnie ukazanymi odniesieniami do
wizji Millera czy „Długiego Halloween”, okazuje się rozwleczona, brak jest jej
dynamiki, ale i po prostu interesujących wątków również zabrakło. Ja uwielbiam
filmy, w których z pozoru nic się nie dzieje. Kocham rozciągnięte w
nieskończoność ujęcia z obrazów Malicka czy produkcje w całości oparte na
teatralnie wręcz podanych dialogach. Ale w tych zdjęciach i w dialogach coś
musi się kryć, a w „Batmanie” tego nie ma.
Poza tym rzecz nie broni się widowiskową akcją, bo tej jest mało. Nie pasowała
do tonu produkcji, ale ten ton jest nietrafiony. Wątków jest tu zbyt dużo, a
jednocześnie odnosi się wrażenie pustki: i fabularnej, i intelektualnej.
Poszczególne elementy fabuły snute są po macoszemu, jakby twórcy nie potrafili
się zdecydować, co ma być najważniejsze, a jednocześnie nie mogli zrezygnować
nawet z tego, co najgorsze, a wątki komiksowe, które aż prosiły się o
rozbudowanie, są tu spłycone.
Aktorstwo? Pattison, chociaż udowodnił jak świetnym
jest aktorem, do roli Wayne’a nie pasuje. Czasem odnosi się wrażenie, że to
kolejna wariacja na temat „Zmierzchu”, momentami Pattison serwuje nam miny na
poziomie niektórych grymasów Elijaha Wooda z „Władcy pierścieni”, a jego emo
look nie sprawdza się w kreowaniu rysu psychologicznego postaci. Od tego
Bruce’a nie czuć zresztą ani dziwności, ani depresji, ani nawet motywów
popychających go do działania. Tym bardziej między nim a kotką po prostu nie
iskrzy, a Catwoman, choć oparta na mojej ulubionej, millerowskiej przecież,
wizji nie sprawdza się na ekranie ze względu na drętwe aktorstwo. Podobnie
rzecz ma się z Gordonem (po genialnej roli Oldmana nie mogło być inaczej), Pingwinem
czy Alfredem. I jedynie wyśmienity jak zawsze Dano ratuje aktorsko film swoją
kreacją Człowieka Zagadki, chociaż to za mało, by obronić całość.
Konkluzja? Nie warto. Już lepiej bawiłem się na „Batkach” z lat 90., które, choć żenujące, przynajmniej nie próbowały udawać, że są czymś więcej, niż kiczowatą rozrywką. Można ten film obejrzeć dla Dano, można by skonfrontować go z komiksowymi pierwowzorami, poszukać nielicznych smaczków czy po prostu by zestawić go z poprzednimi odsłonami i wizjami, ale niestety nie wyjdzie z tego obronną ręką. Ja po godzinie byłem znudzony, a to była dopiero jedna trzecia produkcji. Po wielkim „Jokerze" „The Batman" wypada po prostu bardzo słabo.
Komentarze
Prześlij komentarz