Batman. Detective Comics #6: Droga do zagłady – Peter J. Tomasi, Brad Walker, Kenneth Rocafort i inni
Ten tom „Detective Comics” przypomina mi nieco finałowy
tom „Batmana” z czasów „Nowego DC Comics”. W skrócie, takie pomieszanie z
poplątaniem, różnych mniej lub bardziej ze sobą powiązanych wydarzeń. Całkiem niezłe
w odbiorze, nadające się nawet dla fanów, którzy nie śledzili zbyt dokładnie serii,
ale bardziej sprawdzające się w danych fragmentach, niż jako jedna, duża
całość.
Wojna Jokera się skończyła. Ale dla Bruce’a Wayne’a
skończyła się utratą domu i pieniędzy. I bez uszczerbku nie wyszedł też
wizerunek Batmana, przeciw któremu w Gotham trwają protesty. Mało? Sytuacja zaognia
się bardziej w wyniku kampanii wyborczej, w której udział bierze były
policjant, ranny podczas ataku Jokera, w mieście pojawia się Zwierciadło, nowy
łotr, podburzający ludność by wyszła na ulice i zaczęła walki, jakie będą miały
tragiczne konsekwencje, a do tego wraca Hush. Czy w tym szaleństwie, jakie
rozpęta się w Gotham, prowadząc do końca pewnej ery, ktokolwiek może zwyciężyć?
Tak, jak we wspomnianym na wstępie „Nowym DC Comics”
tak i tu finał przygód Batmana rozgrywa się już po wielkim starciu z Jokerem,
które odmieniło wszystko i wywróciło życie i Batka, i Bruce’a Wayne’a do góry
nogami. I tak, jak tam, tak i tu ów finał złożony jest właściwie z różnych
samodzielnych historii. A na dodatek stara się to wszystko coś zmienić, coś dodać
od siebie, coś dorzucić do mitologii. Tamten finał „Batmana” z „New 52”, jak
nazywała się ta linia wydawnicza w oryginale, był sympatyczny, ale nie do końca
spełniony i taki jest też ten – na dodatek jest to finał nieco wtórny. Niemniej
i tak zabawa jest niezła.
Są tu lepsze momenty, są gorsze, naprawdę przełomowych
chwil tutaj nie ma, mimo m.in. prowadzenia nowego łotra. Jest za to dużo akcji,
dużo wydarzeń i sporo powrotów znanych i lubianych postaci z Hushem na czele.
Peter J. Tomasi, odpowiedzialny za ten tom scenarzysta, wybitnym
pisarzem nie był i nie jest. Nie stawia na ambicje, unika ich jak może, chce
jednak by jego opowieść była jak najlżejszą, najbardziej widowiskową historią i
to mu wychodzi. I przy okazji udaje mu się uniknąć nieznośnego patosu, jaki
miały czasem pisane przez niego zeszyty „Supermana”.
Podobnie, jak z treścią, jest z szatą graficzną. Tutaj
też różni artyści, operujący najróżniejszymi stylami, zaserwowali nam czasem
lepsze, czasem gorsze prace, ale ogólnie utrzymane w niezłym klimacie. Są tu
naprawdę świetne prace (Scott), są prostsze, bardziej sterylne (Rocafort), bywają
też osobliwe i nie do końca trafione (Walker), ale i tak wszystkie nie schodzą
poniżej pewnego poziomu. I taka jest właśnie całość. Niezła, trzymająca całkiem
przyzwoity poziom. Nie tak udana, jak za czasów „Batmana” Toma Kinga, ostatniej
serii o Gacku, którą czytałem regularnie, wciąż jednak nierozczarowująca, jeśli
jesteście fanami postaci.
Dziękuję wydawnictwu
Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Komentarze
Prześlij komentarz