Wydawało się, że to już koniec. Kiedy w październiku
zeszłego roku wydawnictwo Nasza Księgarnia wydało tom „Fistaszki zebrane:
1999-2000”, zbierający nie tylko ostatnie paski z serii, ale też i cykl je
poprzedzający, a potem jeszcze dorzuciło do tego wznowienie „Fistaszków zebranych 1950-1952”, chyba każdy miał
wrażenie, że już więcej nic z tego cyklu się nie ukaże. Bo i co by miało? A jednak
teraz na sklepowe półki trafił tom uzupełniający opus magnum Schulza o rzeczy
dotychczas nieznane i od lat niewznawiane, ale za to jak znakomite i warte
poznania.
Na ten album składa się kilka rzeczy. Główny cykl „Fistaszków”
składał się z drukowanych codziennie pasków gazetowych z przygodami dziecięcych
bohaterów. Ale ich twórca w międzyczasie robił też inne rzeczy, jak historie o
psie Snoopym, czy reklamy. I to właśnie jest to, co znajdziecie na stronach
tego tomu. Są tu komiksy, są reklamówki, są wszelkiej maści prace dodatkowe,
ale jest też i bardzo ciekawe, wspominkowe posłowie żony Schulza, które okazuje
się być, jak cały ten album: sentymentalne, wzruszające i pocieszające.
„Fistaszki zebrane: 1950–2000” to komiks może nie
tak ważny, jak cały dotychczasowy cykl, ale dla fanów serii – a chyba nie znajdźcie
się czytelnik, który nie polubiłby Charliego, Lucy, Reruna i reszty ekipy – stanowiący
absolutne musisz to mieć. Może nowych komiksów jako takich nie ma tu wiele,
chociaż te o Snoopym to perełka, niemniej materiału jest tu mnóstwo, a
czytelnicy mogą poznać nieco inne oblicze serii. Bo „Fistaszki” to nie tylko codzienne
paski komiksowe, to nie tylko filmy, które zawitały do telewizji i kinowych
ekranów i nie jedynie gadżety, a marka, która jest na tyle sławna i rozpoznawalna,
że sama w sobie stała się klasą, która mogła reklamować inne rzeczy. Są tu też żarty
graficzne i wiele, wiele więcej, ale o tym najlepiej przekonać się samemu.
Rysunkowo rzecz jest różnorodna, jak na prace zebrane
z pół wieku twórczości artysty przystało. Czasem mniej udana, najczęściej bardziej,
pozostaje miła dla oka, w oko wpada i za każdym razem potwierdza tylko kunszt
Schulza i jego talent. A także wielką pomysłowość. Bo już samo tworzenie
codziennych pasków gazetowych to nie lada wyzwanie. Skąd tu brać pomysły,
żarty, gagi, pointy? A on jeszcze tworzył różne projekty poboczne, które wcale
nie były traktowane po macoszemu.
A po wszystkim zostaje żal, że to już koniec (znów). Że teraz już ostatecznie pożegnaliśmy cykl. Z drugiej jednak strony to też okazja do radości, bo mamy wreszcie komplet „Fistaszków”. Wszystko, co powstało, zebrane w pięknie wydanych tomach. Warto. Warto sięgnąć po ten tom i po cała serie też. Nieważne ile macie lat i jakie opowieści lubicie, „Fistaszki zebrane” to coś, co absolutnie trafi w Wasz gust.
Komentarze
Prześlij komentarz